czwartek, 27 grudnia 2012

Bester Quartet




Mijający 2012 rok będzie w historii zespołu Bester Quartet szczególny, bowiem w lipcu  w nowojorskiej wytwórni Tzadik Johna Zorna ukazała się pierwsza płyta sygnowana nowa nazwą grupy - znanej wcześniej jako Crakow Klezmer Band.


  Nowy 2013 zaczyna się bardzo interesująco. Już 10 stycznia Bester Quartet zagra w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Koncert rejestrować będzimy z myślą o wydaniu pierwszego DVD w historii zespołu. Serdecznie zapraszamy wszystkich którzy będą wówczas w Warszawie. Wiemy, że Filharmonia sprzedała jak dotąd ponad 3/4 biletów, a więc jeszcze można je kupić. Śpieszcie się jednak bo myślę że w dniu koncertu może ich już w kasie nie być.  

 Cztery dni później Bester Quartet rozpoczyna nagranie kolejnej -  ósmej już płyty. Tym razem będą to aranżacje muzyki Mordechaja Gebirtiga - "PROJECT GEBIRTIG". 

Niemal natychmiast po zakoczeniu nagrań zespół wsiada w samolot i leci na koncert do Rzymu.

W oczeliwaniu na nowe wydawnictwa zachęcamy do kupowania płyty "Metamorphoses". Dziś w poznańkim Wydaniu Gazety Wyborczej ukazała się recenzja płyty - autorstwa Tomasz Janasa

Cała recenzja poniżej:
 
"Metamorphoses" zespołu Bester Quartet to doskonała propozycja dla fanów world music i jazzu. Nagrali ją muzycy związani z The Cracow Klezmer Band, wydała ją wytwórnia Tzadik, a w Polsce posłuchamy jej dzięki poznańskiej oficynie Multikulti "Metamorphoses" to z jednej strony album debiutancki, ale jednocześnie siódmy w dyskografii zespołu. Jak to możliwe? Zespół Bester Quartet, który nagrał ten krążek, formalnie rzeczywiście debiutuje. Tyle że jest on bezpośrednim kontynuatorem dokonań The Cracow Klezmer Band.
Drugi z wymienionych zespołów między rokiem 2000 a 2007 wydał sześć płyt - wszystkie nakładem prestiżowej oficyny Tzadik. Potem, m.in. ze względu na dalekie odejście od idei grania muzyki klezmerskiej, grupa zmieniła nazwę. Oczekiwanie na nowy materiał zespołu trwało prawie sześć lat. Jednak wszelkie obawy co do artystycznej formy muzyków rozwiewa już rozpoczynający całość utwór "Hope" ze zwiewną melodią, lekko orientalizującą, prowadzoną przez akordeon lidera Jarosława Bestera wspieranego momentami przez grającego tu gościnnie na trąbce Tomasza Ziętka (znanego m.in. z grupy Pink Freud). Utwór rozkwita w improwizację - pełną swobody i blasku.
Kolejne tematy potwierdzają, że nie tylko pod względem kompozytorskim, ale też aranżacyjnym i wykonawczym "Metamorhoses" jest dziełem domkniętym i przemyślanym do ostatniego szczegółu. Utwór "The Time of Freedom" zdaje się zmierzać w kierunku muzyki współczesnej, ale także folku, również tradycji żydowskiej. "The Magic Casket" jeszcze wzmacnia skojarzenia nurtem etno. Dla odmiany tytułowy "Metamorphoses" szybuje gdzieś w kierunku ekstatycznej jazzowej improwizacji. "The Life of a Man" już od pierwszego przesłuchania wpada w ucho dzięki urzekającej melodii - bo też nie przypadkiem dedykowany jest Astorowi Piazzolli. "The God-Forsaken" zniewala liryzmem i melancholią, a ponowna obecność Ziętka zdaje się nas niemal odsyłać do wielkich nagrań trębacza Dave'a Douglasa sprzed kilku lat. Z kolei "The Fantasia" to utwór momentami niemal taneczny, motoryczny.
Wspomniana powyżej różnorodność składa się na fascynującą całość. Właśnie fakt występowania obok siebie utworów nieco odmiennych w charakterze, za to spojonych wspólną wizją i interpretacją, sprawia, że słucha się tego krążka z niesłabnącym zainteresowaniem. Bester Quartet zgrabnie wymyka się wszelkim gatunkowym szufladkom (muzyki klezmerskiej, folkowej, jazzowej, współczesnej), tworząc z wielu elementów swoją własną, autorską, przejmującą i porywającą opowieść. To na pewno jeden z najlepszych krążków nagranych przez krajowych artystów w tym roku.
Do Polski płyta dotarła z pewnym opóźnieniem (na świecie ukazała się już kilka miesięcy temu), na szczęście, staraniem polskiego dystrybutora Tzadika (poznańskiego Multikulti), jest już dostępna. Naprawdę warto po nią sięgnąć!"


Polska muzyka w radiu

Zbyt mała ilość polskiej muzyki w mediach - to jeden z głównych problemów z jakim borykają sie polscy artyści i managerowie muzyczni. Tymczasem wśród radiowców podnoszą się głosy że polskiej muzyki w radiach jest za dużo. W ubiegłym tygodniu przeczytałem taki tekst w branżowym newsletterze kolegów radiowców. Poniżej moja odpowiedź opublikowana w tymże.  Myślałem że zostanę przez czytelników wbity w ziemię, a tymczasem na forum pojawiły się dwa wpisy podzielające moją diagnozę sytuacji. Mój tekst poniżej:

W swoim życiu miałem to szczęście, że mogłem na Radio popatrzeć z kilku stron. Najpierw w latach osiemdziesiątych grałem w kapelach rockowych. Do radia przychodziłem na wywiady i miałem to szczęście, że piosenki moich zespołów nie miały problemów ze znalezieniem drogi na radiową antenę. W latach dziewięćdziesiątych współtworzyłem rynek radiofonii komercyjnej. Jako szef muzyczny i programowy rockowego radia Wawa praktycznie jednoosobowo decydowałem, co powinno znaleźć się na antenie radia a co nie. Potem, gdy zostałem szefem programu Grupy Radiowej Agory zacząłem tworzyć radio „nowoczesne”, którego niemal każdy element był poddany badaniom. Muzyka została zapieczętowana w playliście.

Był to moment, w którym ostatecznie uformował się nasz radiowy rynek. Z roku na rok stawałem się coraz bardziej urzędnikiem wypełniającym procedury. Po kilkunastu latach bycia w radiowym oku cyklonu ponownie wywróciłem moje zawodowe życie do góry nogami. Od 2004 roku powróciłem do zawodowego zajmowania się muzyką, a prowadzenie audycji radiowych stało się moim hobby.

Gdy stanąłem po drugiej stronie i gdy to ja, jako muzyk, stałem się petentem zabiegającym o zainteresowanie radiowców zrozumiałem w jak trudnej sytuacji znaleźli się polscy muzycy i jak niewiele o ich zawodowej sytuacji wiedzą radiowcy.

Postanowiłem napisać ten tekst poruszony artykułem „Prawo bardziej, nie rynek” Tomasza Kaczyńskiego – redaktora naczelnego Grupy Gra. Jeden z akapitów poświęcił obowiązkowi „promowania” – jak się wyraził – polskich wykonawców. Tomasz pisze – „Zacieramy jednak powoli granice różnicujące muzycznie stacje radiowe. Dorzucamy się do portfeli polskich artystów i strażników ich praw autorskich. Musimy, więc grać polskie piosenki tym samym promując ich autorów i jeszcze płacimy za to”.

W tych trzech zdaniach pojawiło się kilka spraw, do których muszę się odnieść.

Koledzy radiowcy – zastanówmy się – gdzie leży główny problem „zacierania się granic” – o których pisze Tomasz. Sami wiecie jak trudno jest polskiemu wykonawcy przebić się na radiową antenę ze swoją najnowszą produkcją. Podstawowym argumentem szefów muzycznych stacji wzbraniających się prze graniem polskich piosenek jest to, że polska muzyka jest marną kopią przebojów zachodnich. Bardzo często jest to prawda, ale……czy szef muzyczny Zetki, RMF, Trójki, ESKI, WAWY puści na antenę polską piosenkę, która, nie przypomina przeboju zagranicznego, odbiega od przyjętej piosenkowej sztancy? Uświadommy to sobie wreszcie, że to my radiowcy doprowadziliśmy do tego, że artyści którzy mają ambicje funkcjonować w masowej pop kulturze są właśnie przez nas zmuszani do powielania schematu – przeboju radiowego – bo inaczej nie mają najmniejszej szansy na antenowe zaistnienie. Wykształciliśmy zasadę, która powoduje, że muzycy, którzy komponują oryginalną, polską muzykę dawno już przestali mieć nadzieję na jej prezentacje w radiu i nawet o to nie zabiegają, a Ci, którym na tym zależy produkują podróbki – bo radiowcy właśnie tego oczekują.

Drugi mit, który w polskim społeczeństwie jest powszechny to zasobność portfeli polskich artystów. Otóż koledzy radiowcy, pauperyzacja polskiego środowiska muzycznego jest wręcz przerażająca. Musicie przecież wiedzieć, że płyty praktycznie przestały się sprzedawać. Koszty produkcji materiału muzycznego na płytę najczęściej przekraczają wpływy ze sprzedaży nośnika. Jak wiecie również internet nie wygenerował jeszcze mechanizmów, które pozwalają na zarabianie na umieszczanej tam przez artystów muzyce, a na dodatek jak wiecie większość użytkowników uważa, że muzyka w necie powinna być za darmo. Aby muzyk mógł zarobić pozostają, więc koncerty. Ale i tu mamy poważny kryzys, którego ten rok był apogeum. Pieniądze państwowe z budżetów kultury przeszły do budżetów promujących Euro 2012. Płatne koncerty to rzadkość. Jeśli już zespół zdecyduje się na zagranie koncertu za bilety, to przy średniej cenie za bilet 20 PLN jest w stanie w klubie dostać 2000 PLN. Jeśli zespół składa się z czterech osób to widzicie, że po zapłaceniu za transport, nocleg i jedzenie, w kieszeni zostaje jedynie dziura. Efektem jest to, że portfele 95% polskich muzyków są puste.

Pomimo sytuacji, w której ponad trzydzieści procent muzyki w radiach powinna być polska (i tu chodzi tylko o piosenki bo muzyka instrumentalne w myśl ustawy się nie liczy) i tak większość współczesnej produkcji polskiej na radiowych playlistach się nie znajduje. Radiowcy w kółko grają „sprawdzone” przeboje z lat 80-tych i 90-tych. Nic dziwnego, że wydaje im się, że kółko grają to samo. Od szefa muzycznego jednej BARDZO WAŻNEJ stacji radiowej usłyszałem ostatnio, że tygodniowo wprowadzają na playlistę tylko jedną polską piosenkę…..

Wnioski? Klucz, do jakości i różnorodności polskiej muzyki leży w Waszych rękach koledzy Radiowcy. Jeśli otworzylibyście szerzej drzwi do Waszych playlist dla oryginalnej polskiej twórczości, okazało by się, że jej poziom jest wyższy niż Wam się dzisiaj wydaje. Zyskałby na tym Wasze anteny. Jeśli tego nie zrobicie – kondycja polskiej muzyki rozrywkowej będzie pikować w dół, a Wasze anteny będą pełne szmiry. Oczywiście powiecie zaraz, że Wasi słuchacze nie chcą słuchać nowych, dziwnych polskich piosenek. Sami jednak wiecie, że słuchacze chcą tego, do czego są przyzwyczajeni. To WY kształtujecie ich wrażliwość i gust. Musimy to sobie otwarcie powiedzieć, że wychowaliśmy pokolenie przywykłe do kulturowego plastiku. Czy nie widzicie w tym swojej winy? Ja tę winę w sobie dostrzegłem, ale dopiero wtedy, kiedy stanąłem po drugiej stronie radiowego lustra.

Koledzy radiowcy w Grecji, Francji, Niemczech nie mają podobnych dylematów jak my. Tam granie ich własnej muzyki jest czymś naturalnym, wystarczy tylko włączyć radio.

wtorek, 13 listopada 2012

Premiera płyty - Grażyna Auguścik - Man behind the sun


Już jest w sklepach!!!! Śpieszcie kupić bo to naprawdę piękna płyta. W środku znajdziecie tekst Rafała Garszczyńskiego o Grażynie, o Nicku Drake i o płycie. Ponieważ wydawnictwo jest międzynarodowe, to zamieszczony tam tekst jest po angielsku.. Jeśli wolicie czytać po polsku to zapraszam do lektury. Oto cały płytowy tekst Rafała:



Graż…

Wieloletnia obserwacja muzycznej drogi Grażyny Auguścik jest doprawdy fascynująca. To opowieść o skromnej do dziś dziewczynie ze Słupska , która uczyła się grać na gitarze w lokalnej szkole muzycznej. W końcówce lat siedemdziesiątych Grażyna postanowiła zacząć śpiewać. Początkowe próby obejmowały zarówno śpiewanie jazzowe, to nowoczesne, jak i to bardziej tradycyjne. Nieco po drodze próbowała piosenki studenckiej, i bardziej rozrywkowych form dotarcia do szerokiej publiczności zdobywając w Polsce nagrody na ważnych festiwalach.
Nie wypominając Grażynie wieku, zdecydowała się wyjechać na studia do Berklee College of Music w Bostonie dość późno, jak na wokalistkę w wieku ponad 30 lat. Pewnie była w swojej grupie najstarsza… Pewnie też była najlepsza… W sumie nieważne czy lepsza od innych, ale na pewno była bardzo dobra.
Zanim skończyła jedną z najsłynniejszych jazzowych szkół świata zdążyła już na dobre zaistnieć na najbardziej konkurencyjnym z jazzowych rynków. Od dawna mieszka na stałe w Chicago. Często gra również koncerty w Polsce. Potrafi uwieść największe sale koncertowe wypełnione po brzegi wymagającą publicznością, jak i dać z siebie wszystko dla kilkunastu osób. Kocha muzykę, od lat będąc jej oddana bez reszty. Nie szuka popularności, codziennie robi swoje…. Większość swoich płyt wydaje sama, co wymaga nie tylko zdolności organizacyjnych i wiele cierpliwości, ale przede wszystkim wielkiej wiary we własny talent i umiejętności.
Grażyna od lat współpracuje z młodymi muzykami z Chicago. Kiedy ma okazję, chętnie gra też z największymi nazwiskami. Śpiewała między innymi z Jimem Hallem, Johnem Medeskim, Michaelem Breckerem i Patricią Barber.
Ja już nie pamiętam, kiedy usłyszałem ją pierwszy raz na żywo. Znam wiele osób, które po jednym występie Grażyny są jej fanami już na zawsze.
Grażyna Auguścik idzie swoją własną drogą. Ciągle poszukuje nowych pomysłów. Ileż na świecie powstaje nowych płyt z kolejnymi wersjami jazzowych standardów. Właściwie o wszystkich z nich później piszemy, że to kopiowanie czegoś co już było. O żadnej z płyt Grażyny nie potrafiłbym tego napisać, choć często korzysta ze znanych kompozycji.
Grażyna powiedziała mi kiedyś, że głos jest potęgą. Istotnie, to najbardziej skomplikowany instrument na świecie, wyposażony w nieskończoną ilość barw i przewyższający możliwościami artykulacyjnymi wszystkie inne skonstruowane przez człowieka maszyny do produkcji dźwięków… Dlaczego więc nie ma zbyt wielu wybitnych wokalistek? Żeby śpiewać, trzeba mieć coś do opowiedzenia. Można być wirtuozem gitary, czy saksofonu. Nie można być wirtuozem głosu. Śpiew jest sposobem na przekazywanie emocji i narzędziem do wyrażania siebie umożliwiającym opowiedzenie historii, których nie da się opowiedzieć przy pomocy innego instrumentu…
Grażyna nie szuka jednak popularności. Ona gra muzykę i robi swoje… konsekwentnie od wielu lat.

Nick…

Nick Drake to ukryty skarb. Każdy zna Boba Dylana. On jest wielkim poetą. Niektórzy potrafią jednak dostrzec, że są też inni, a wśród nich tacy, którzy mimo, że nie zrobili równie wielkiej światowej kariery, zasługiwali na nią z pewnością. Częścią legendy wielu muzyków jest ich krótkie, bądź pogmatwane życie… Wśród nich są z pewnością Tim Hardin i Tim Buckley – Amerykanie i jeden jedyny w gronie największych poetów rocka Anglik – Nick Drake. Co różni amerykański folk od angielskiego, a raczej Nicka Drake’a od pozostałych? Nick Drake to nie tylko teksty, to również świetne muzycznie kompozycje. U Nicka Drake’a muzyka nie jest tylko dodatkiem do śpiewanego tekstu. Jest jego częścią, podkreślającą jego znaczenie nie tylko melodią, ale też aranżacją, wykorzystującą całkiem pokaźne instrumentarium do tworzenia mrocznej, co tu dużo ukrywać… depresyjnej aury. W ten sposób Nick Drake staje się Muzykiem a nie tylko poetą z gitarą w ręku.
Jednak nie to najbardziej odróżnia Nicka Drake’a od Boba Dylana, Tima Hardina i Tima Buckleya, to fakt, że śpiewa o swoich własnych, a nie cudzych emocjach i uczuciach. Bob Dylan pozostaje największym poetą rocka. Powinien dostać za to literackiego Nobla (niestety do dziś nagrody nie dostał…. A czasu na to pewnie coraz mniej, bo Nobla przyznaje się tylko żyjącym). Jednak Bob Dylan to głos pokolenia, Tim Hardin i Tim Buckley też śpiewają często komentując bieżące wydarzenia, czy opowiadając historie podsuwane przez innych. Taką tradycję odziedziczyli po poprzednim pokoleniu wędrujących bardów – Woodym Guthrie i Pete Seegerze. To samo w sobie nie jest złe, jednak za wszystkich śpiewać się nie da. Nick Drake tego nie robił, nie chciał naprawiać świata, nic nie chciał… poza śpiewaniem i opowiadaniem światu tego, co miał w głowie ten ogarnięty nieśmiałością introwertyk.  Nic nie chciał… Wielu uważa, że nawet nie chciało mu się żyć..
Nick Drake nie był głosem pokolenia, śpiewał o swoim świecie, nie o świecie innych. Był i do dziś jest w związku z tym prawdziwy i aktualny… Nick Drake potrafił napisać melodie, które przyklejają się do ucha i nie potrafimy o nich zapomnieć. Niebanalne, nieoczywiste, a jednak takie, które latami będziemy nucić nie wiedząc co to jest. W melodiach Nicka Drake’a można odnaleźć zarówno elementy dawnej muzyki staroangielskiej, jak i zaszczepione przez muzyków Fairport Convention bluesowe frazy, ale to w sumie nie jest najważniejsze… Tej muzyki nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, bo nie trzeba… A to cecha nagrań najwyższej próby.
Tak więc to muzyka w pełni autorska, emocjonalna, raczej niezbyt łatwo poddająca się adaptacjom. Dlatego też niezwykle rzadko jego piosenki nagrywają inni. Pierwszym, który się odważył był Elton John, zanim wydał swoją pierwszą autorską płytę i zanim ukazała się pierwsza płyta samego Nicka Drake’a. Później sukcesem były raczej nagrania instrumentalne – jak choćby Brada Mehldaua.
Nick Drake był nie tylko poetą. Był wirtuozem gitary. Na jego drugim z trzech albumów zagrał John Cale (Velvet Underground), przyszedł do studia na chwilę i już tam został.  Robert Smith (The Cure) nazwę zespołu wymyślił zainspirowany jedną z piosenek Nicka Drake’a, a jego grę na gitarze nazwał niemożliwą do podrobienia. Jego nagrania fascynują dzisiejsze gwiazdy, jak Peter Buck (R.E.M.), Kate Bush, Ben Watt (Everything But The Girl), Paul Wheeler, czy Elvis Costello.
Wielu porównuje jego historię do równie niezwykłego życia Roberta Johnsona. On również nagrywał śmiertelnie zawstydzony wciśnięty w najciemniejszy zakątek studia, tak jak Nick Drake swój ostatni album – „Pink Moon”. Mieli tyle samo lat, kiedy umarli. Nick nagrał  28 piosenek i 4 miniatury instrumentalne, Robert 29 piosenek i trochę wersji alternatywnych… Obaj nie byli zbyt popularni za życia. Obaj są dziś postaciami niezwykle ważnymi dla historii muzyki. O obu krąży wiele legend związanych z niezwykłą techniką gry na gitarze. Obaj czekali na odkrycie jakieś 25 lat… Ja mam jednak wrażenie, że szczyt popularności Nicka Drake’a jeszcze przed nami…

„Man Behind The Sun: The Music Of Nick Drake”

Trochę Wam zazdroszczę.
Wśród osób czytających ten tekst znajdzie się wielu, fanów Grażyny, którzy o Nicku Drake’u usłyszą po raz pierwszy… Dla Was to będzie wielkie odkrycie. Słuchając tego albumu po raz pierwszy poznacie nie tylko niezwykły pomysł Grażyny na poezję Nicka Drake’a, ale też dowiecie się o istnieniu człowieka, którego debiut – „Five Leaves Left” porównywano do „Astral Weeks” Van Morrisona. Z pewnością jako fani Grażyny pozostajecie jej wierni od lat, macie już większość, jeśli nie wszystkie jej albumy. Teraz macie przed sobą niezwykłą podróż w świat jednego z największych poetów rocka w towarzystwie swojej ulubionej wokalistki…
Wśród Was jest też pewnie wielu fanów Nicka Drake’a, wypatrujących od lat każdej ciekawostki z nim związanej… Odkryjecie zatem niezwykłą wokalistkę, która pokaże Wam za chwilę swój własny świat, w którym znalazła miejsce na Wasze ulubione teksty. Ten album możecie śmiało postawić obok trzech płyt Nicka. Jest równie dobry, a moim zdaniem może nawet ciekawszy. Wam zazdroszczę nawet bardziej niż fanom Grażyny. Przed Wami nie tylko wyśmienita płyta, którą właśnie macie w ręku, ale również inne płyty Grażyny Auguścik, po które z pewnością sięgniecie już za chwilę…
Pomysł Grażyny na kompozycje Nicka Drake’a jest niezwykły. Nie bez przyczyny mało było w ciągu prawie 40 lat, jakie minęły od dnia śmierci Nicka, prób zmierzenia się z jego twórczością. To kompozycje i teksty niezwykle osobiste. Z jednej strony związane z ludzkimi emocjami, więc zawsze aktualne, z drugiej jednak trudne do zaśpiewania w innym miejscu i czasie przez innego wykonawcę. Większość z nich nie jest też łatwa muzycznie. Piosenek Nicka Drake’a nie da się po prostu zaśpiewać. Trzeba wejść w ich świat, zrozumieć je i odnaleźć w nich kawałek siebie. Czasem to inna emocja, niż ta, która bywa najważniejsza dla autora.
Wielu uważa, że Nick Drake to najsmutniejszy poeta współczesnej muzyki. Trzeba jednak użyć mocnych środków, żeby dotrzeć do duszy słuchaczy, poruszyć ich serca. Potrafił to Nick Drake 40 lat temu, być może wtedy był w tym najlepszy. Dziś potrafi to Grażyna Auguścik.
A ja ciągle mam wątpliwości, czy piosenki, które znajdziecie na „Ten Pieces of Drake” nie są lepsze od oryginału. Z pewnością są równie osobiste, wypełnione po brzegi emocjami, skłaniające każdego do refleksji, będąc jednocześnie ucztą muzyczną. To nie zdarza się w dzisiejszej za szybko zmieniającej się rzeczywistości zbyt często. Od „Ten Pieces of Drake” można się uzależnić, uważajcie…


Trzeba przyznać Rafałowi że potrafi pięknie pisać. Na dodatek jest jedną z niewielu, a może jedyną osobą w Polsce któa o Nicku Drake'u wie wszystko. Nie dość że pisze to jeszcze robi fantastyczne zdjęcia. Poniżej jego foty z koncertu Grażyny w Radiowej Trójce:
  Na zdjęciach od góry: Grażyna Auguscik, Matt Ulery - kontrabas, Rob Clearfield -  fortepian,, John Kregor - gitary, Jon Deitemyer - perkusja


niedziela, 21 października 2012

Nowa płyta i trasa koncertowa Grażyny Auguścik





Grażyna Auguścik – “Man behind the sun” – songs of Nick Drake

Premiera płyty: 13 listopada – dystrybucja EMI



Trasa koncertowa:

  3. listopada – Koszyce (Słowacja) – Kosice Jazz Festiwal - Historická
      radnica, Košice – 22:00
  4. listopada - Kraków – Kopalnia Soli w Wieliczce – Krakowskie Zaduszki    
     Jazzowe – 18:00
  5. listopada - Wilno (Litwa) – Kościół pod w. św. Katarzyny – 19:00
  7. listopada - Praga (Czechy) - Divadlo u hasicu – 19:30
  8. listopada – Szczecin – klub Rocker – 19:00
  9. listopada – Słupsk – Słupski Osrodek Kultury  – 19:00
10. listopada – Warszawa Studio im Agnieszki Osieckiej + transmisja na antenie Programu III Polskiego Radia   – 22:00

Skład zespołu:
Grażyna Auguścik - śpiew
Rob Clearfield -  fortepian, fortepian Fendera,  Wurlitzer
Matt Ulery - kontrabas
Jon Deitemyer - perkusja
John Kregor - gitary

 Grażyna Auguścik o swoim zespole:

To grupa młodych, utalentowanych muzyków, ciągle rozwijająca się i  doskonaląca swoje muzyczne umiejętności.  Studiowali  na wyższych uczelniach muzycznych w różnych częściach USA, ale obecnie wszyscy mieszkają w Chicago. Pracuję  z nimi od siedmiu lat i mogę powiedzieć, że dziś są dla mnie prawdziwymi muzycznymi  partnerami, uczymy się wzajemnie od siebie i inspirujemy. Matt, Rob, Jon maja swoje projekty, komponują, aranżują, są liderami swoich zespołów a jednocześnie współpracują z wieloma innymi muzykami.
Matt Ulery ma na swoim koncie 4 płyty autorskie, w tym ostatnią wydana przez wytwornie Dave Douglasa. Jon Deitemyer
nagrał autorska płytę rok temu. Od niedawna, wspólnie z Johnem Kregorem  grają w zespole  Patricii Barber. Rob Clearfield współpracuje również z muzykami ze sceny nowojorskiej.

                                                         
Grażyna Auguścik o swojej, autorskiej interpretacji piosenek Nicka Drake’a mówi: 

„Muzyka Drake’a wciąga. Kiedy po nią sięgniesz nie  możesz przestać jej słuchać. Po prostu uzależnia. Jest w  niej smutek i zniechęcenie, a jednocześnie tęsknota za miłością i wolnością. Odchodzenie i wracanie, walka dwóch światów: życia i śmierci. To piękna, pełna emocji muzyka, której  nie można się oprzeć. Nagrałam ją z  udziałem wspaniałych, młodych muzyków, którzy dziś  są w  wieku Nick Drake’a. Są oni  jednocześnie współautorami tej magicznej przygody. Cieszę się, że naszym nowym projektem przedłużamy trwanie  tej muzyki na następne pokolenia”.
 
Nick Drake - to brytyjski wokalista, gitarzysta i autor piosenek. Za życia nie zdobył dużej popularności i uznania. Rzadko koncertował, a jego występy były bardzo krótkie. Cierpiał na chorobliwą nieśmiałość, do tego stopnia, że w studio nagrywał odwrócony do ściany, by uniknąć spojrzeń innych. Permanentnie pogrążony w depresji i wątpiący w swój talent. Nagrał tylko trzy płyty. Ostatnią - Pink Moon (1972) nagrał w dwóch dwugodzinnych sesjach (obie zaczęły się o północy) jedynie w obecności dźwiękowca. Pink Moon, surowa i emocjonalnie ekshibicjonistyczna, jest uznawana za jego najlepszą płytę. Po jej nagraniu postanowił, że porzuci zawód muzyka.. Artysta coraz bardziej pogrążał się w depresji i pozostawał w kontakcie już tylko z najbliższymi przyjaciółmi.  W 1974 roku Drake powrócił na chwilę do życia i zajął się pisaniem materiału na nową płytę, ale w nocy z 24 na 25 listopada umarł z powodu przedawkowania antydepresyjnego leku Tryptizol. Do dziś nie wiadomo, czy było to samobójstwo, czy wypadek. Drake, nie doczekawszy sławy za życia, zyskał ją po śmierci. Doceniony za pełne poetyzmu i bólu teksty, łagodny głos i melancholijny urok muzyki stał się inspiracją dla wielu współczesnych artystów, takich jak muzycy R.E.M., Robert Smith, Brian Molko, Devendra Banhart, Beth Gibbons, Norah Jones, czy Brad Mehldau.




Bester Quartet - Metamorphoses - telewizja, radio, koncerty



W przyszłym tygodniu w polskich sklepach wreszcie powinna pojawić się płyta  „Metamorphoses” 

                            BESTER QUARTET
                   (dawniej The Crakow Klezmer Band)
Światowa premiera płyty miała miejsce w Nowym Jorku w lipcu.  Wydawcą jest wytwórnia John Zorna – Tzadik.

Ostatnie tygodnie to intensywna promocja płyty, oraz oczywiście koncerty. Zespół odwiedził m.in. poranny program Kawa czy Herbata w I programie TVP


 Jarek Bester był gościem wielu rozgłośni radiowych. Poniżej  dwa linki do stron Radiowej Jedynki i Dwójki, gdzie znajdziecie zapis rozmowy Jarka z Pawłem Sztompke (PR1) i Kubą Borysiakiem (PR 2)



      
Metamorphoses  ukazuje nowe oblicze znanego  na całym świecie zespołu występującego przez 10 lat pod nazwą The Cracow Klezmer Band, a od pięciu jako Bester Quartet.
Metamorphoses  -  prezentuje wirtuozerskie utwory oparte na klasycznych formach kompozycyjnych z uwzględnieniem szeroko rozumianej improwizacji. Tematy muzyczne przepełnione są nostalgią oraz charakterystyczną dla Bester Quartet miękkością barw i niepowtarzalnym klimatem.  
Bester Quartet - jest swego rodzaju fenomenem na światowym rynku muzycznym. Grupę tworzą czterej wybitni instrumentaliści, wykształceni muzycy klasyczni. Charakterystyczną cechą zespołu jest wykonawstwo muzyki o szerokim przekroju stylistycznym, w którym zasymilowane zostały wybrane elementy muzyki klasycznej, jazzowej, awangardowej oraz dokonania współczesnej kameralistyki gdzie fundamentem do budowania niepowtarzalnych form instrumentalnych jest improwizacja.

Formacja ta jest nowym obliczem legendarnego The Cracow Klezmer Band, który powstał w 1997 roku w Krakowie z inicjatywy muzyka młodego pokolenia, kompozytora i akordeonisty Jarosława Bestera.

Za sprawą wypracowania oryginalnego, odważnego artystycznie repertuaru, opartego głównie na kompozycjach własnych lub też przygotowanych specjalnie dla tego składu instrumentalnego, zespół nieustannie zdobywa uznanie krytyki muzycznej, jak i publiczności na całym świecie.

Bester Quartet dokonał niezliczonej ilości nagrań dla stacji telewizyjnych i radiowych, a także współpracował w wieloma wybitnymi artystami szeroko rozumianej muzyki jazzowej, klezmerskiej i awangardowej: John Zorn, Tomasz Stańko, Grażyna Auguścik, John McLean, Don Byron, Frank London, Jorgos Skolias, Aaron Alexander, Ireneusz Socha i inni.

Zespół koncertował w wielu prestiżowych salach oraz klubach muzycznych, m.in. w Polsce, USA, Wielkiej Brytanii, Tajwanie, Czechach, Finlandii, Włoszech, Estonii, Francji, Ukrainie, Węgrzech, Szwecji, Szwajcarii, Austrii, Belgii, Holandii, Niemczech oraz Kanadzie.
Owocem wieloletniej współpracy z niezwykle prestiżową nowojorską wytwórnią Tzadik Johna Zorna jest wydanie jak dotąd sześciu albumów zespołu:
1.De Profundis (TZ 7143)
2.The Warriors (TZ 7157)
3.Bereshit (TZ 7183)
4.Sanatorium under the Sign of the Hourglass (TZ 7349)
5.Balan (TZ 7358)
6.Remembrance (TZ 8116)

Skład zespołu
Jarosław Bester - akordeon
Jarosław Tyrała - skrzypce
Oleg Dyyak - akordeon, klarnet, instrumenty perkusyjne
Mikołaj Pospieszalski – kontrabas


W najbliższych tygodniach zespół będzie można obejrzeć na koncertach w:

11.11.2012 - Bukareszt ( Rumunia)
15.11.2012 - Bruksela
17.11.2012 - Wroclaw
18.11.2012 - Kielce
29.11.2012 - Nowy Sad ( Serbia )
13.12.2012 - Gdynia
10.01.2013 - Warszawa




sobota, 22 września 2012





Nasze "Legendarne Ząbki"  wciąż poruszają i znajdują kolejnych zagorzałych wielbicieli. Przypomnę że płytę z nagraniami z lat osiemdziesiątych zespołu, który dziś funkcjonuje pod nazwą The Intuition Orchestra wydało Requiem Records na początku 2012 roku. Poniżej recenzja, choć lepiej powiedzieć impresje autora artykułu napisane po przesłuchaniu płyty. Tekst opublikowany został na stronie - www.musicnow.pl, a jako podpis figurują inicjały BB. Oto tekst:


"Czarno-białe zdjęcie z lat 50. Gdzieś przy trasie W–Z. Grupa chłopców schodzi w dół po stopniach. To oni – Legendarne Ząbki. A jednak nie, zespół powstanie dopiero w 1984 roku. Zdjęcie na okładce płyty, jak sami twierdzili, przedstawia ich schodzących po tych stopniach w czasie, gdy jeszcze ich tam nie było, w innym wcieleniu. Są tam, ale nie do końca. Oni, ale nie całkiem oni. Rozpoznają to zdjęcie jako antycypację własnej legendy. Czas zatacza koło. „Czas nie istnieje!” – jak napisze później Bolesław Błaszczyk, jeden z członków grupy.
Idea kolistego, zamkniętego i nieskończonego czasu przyświeca Archive Series, w ramach której wydany został ten niezwykle oryginalny (jak na lata 80.) materiał, zapis epoki, która, pomiędzy stanem wojennym a upadkiem komunizmu wydała muzyczne twory (m.in. Kafel – zespół, z którym przez krótki czas współpracowała Kasia Nosowska czy industrialny 997, którego „charakterystyka obejmuje traumatyczną dezintegrację Polski lat 80., powiew ceraty, paździerzu i betonu oraz kontrolę widowisk”) niepodobne do innych, głęboko kontestujące rzeczywistość od środka, komunizm jako rzeczywistość tout court. Ten nowy rodzaj kontestacji można by nazwać krytyką ontologiczną czy metafizyczną, dotykająca samych podstaw istnienia, wpisaną w codzienną szarzyznę egzystencji. Niczym w poezji Białoszewskiego, słuchająca „donosów z rzeczywistości”, tej najniższej, najzwyklejszej, w której czai się jednakże ziarno wyzwolenia. Sztuka jako eksperyment z rzeczywistością – muzyka jako nieposkromiona i samowystarczalna w swej fantasmagorii improwizacja to szczelina, która pozwala wejrzeć do królestwa prawdziwej wolności. Wolności od rzeczywistości – otchłani konieczności.
Takie też są Legendarne Ząbki. Nieprzypadkowo patronuje im, przywołany pewnej czerwcowej nocy 1985 roku, Gottfried Wilhelm Leibniz – twórca filozoficznej monadologii. Ich muzyka to eksperyment w wymyślonym przez nich samych stylu modern monadologic. Złożony z niespełna 20-letnich fascynatów eksperymentalnej muzyki Bogusława Schaeffera zespół postawił sobie za cel przeniesienie jego idei do muzyki. Zawieszenie sensu zarówno merytorycznego, jak i muzycznego – oto podstawowe założenie. „Jeśli „monada jest dla siebie całym światem”, tylko samowystarczalna, odseparowana od wszelkiego „stylu” i brukająca z błotem wszelkie konwencje muzyka, może rościć sobie prawo do miana prawdziwej improwizacji. Muzyka monadologiczna wykorzystuje więc wszelkie instrumenty i zaimprowizowane dźwięki: żywa perkusja miesza się tu z radzieckimi automatami, saksofon zakreśla zdradzieckie wolty, przechodząc zgrzytliwie w harmonijkę (z melodyjką jakby z serialu „Zmiennicy”) czy wiolonczelę. Poszczególne dźwięki przeszkadzają sobie wzajemnie, stanowią odrębne byty, które działają na siebie tylko „tu i teraz”. Muzyka ta sama jest jak leibnizowska monada – styka się z klasyką jazzowego modernizmu Coltrane’a czy Trzcińskiego, nowojorskiej awangardy w stylu Johna Zorna czy dokonań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, choć być może sama tego nie chce i nie czuje.
Legendarne Ząbki to połamany free (!) jazz zagrany w dekadzie szarej niczym papier toaletowy wydawany oczywiście na kartki i zarazem na swój nieporadny sposób tęskniącej za twórczą i kolorową swobodą zachodniej sztuki. Pierwsze skojarzenia po przesłuchaniu tego niesamowitego zbioru nagrań: eksperymentalny jazzgot zmieszany z punkową zadziornością, matematyczna precyzja przesiąknięta groteską i psychodelią rodem z PRL-owskich programów edukacyjnych poświęconych życiu skorupiaków lub sile ciążenia. Tylko ludzie pamiętający choć jeden najdrobniejszy szczegół lat 80. poczują ten świdrujący, bulgoczący, gwiżdżący kolaż odgłosów wydawanych przez proste programatory, szpulowe magnetofony i instrumenty klawiszowe Roland wsparte nieznośną perkusją i niepokojącymi odgłosami wyłapanymi z codzienności.
Trudno, napiszę to: naprawdę polecam tę płytę. Piszę to z wielkim przekonaniem, choć wiem, że niewprawne ucho może mieć kłopot z przebrnięciem przez pierwsze kilka kompozycji. Skąd ten entuzjazm? Wiąże się on z ulgą, jaką przyniosło mi to wydawnictwo. Ja przeczuwałem tę płytę tak, jak chłopaki z „Ząbek” odnaleźli się na zdjęciu z lat 50. Ich muzyka antycypowała wdrukowaną we mnie legendę „betonowego modernizmu lat 80.”. Narodziła się ona pewnie gdzieś w głębokim dzieciństwie, pomiędzy „Przybyszami z Matplanety”, smakiem pierwszej coca-coli i znalezioną na strychu trzeszczącą płytą Sekstetu Komedy z 1956 roku. A może wcześniej – gdy schodziłem po stopniach przy trasie W–Z? Przecież „czas nie istnieje”…
  • Organoleptyka:
    Archive Series, w ramach której wydano płytę, zasługuje na nagrodę dla „najlepiej_wydanej_serii_płytowej” w kraju nad Wisłą w XXI wieku: nietypowy format tekturowego opakowania, stylizowane na pieczątki numery egzemplarzy, ciekawe wnętrze książeczki wypełnionej zdjęciami i historyjkami dotyczącymi dziejów „legendarnej” grupy. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat balansujący pomiędzy szorstkością i nijakością późnopeerelowskich czasopism a nieco mroczną estetyką annałów dawno zapomnianej wiedzy. Industrialne i eleganckie zarazem. No i Leibniz, którego w pierwszej chwili możecie nie zauważyć…
  • Krotochwile:
    Wymijająco napiszę, że kompilacja nagrań, jakie złożyły się na to wydawnictwo stanowi właściwie (zgodnie z ideą modern monadologic) jeden wielki zbiór krotochwilnych ujęć rzeczywistości. Te utwory nie mogą się „podobać”, bo i cóż to za pretensjonalne określenie. One mogą zaciekawiać, męczyć, drążyć i świdrować nasze mózgi byśmy sami mogli w nich odkryć cząstkę siebie z tamtych lat, która została uwięziona w kompozycji-monadzie." BB

piątek, 7 września 2012

Bester Quartet - Metamorphoses - pierwsze recenzje

W połowie lipca w nowojorskiej wytwórni płytowej Tzadik należącej do Johna Zorna ukazała się płyta – Metamorphoses – krakowskiego zespołu Bester Quartet (występującej niegdyś pod nazwą Cracow Klezmer Band). Płytę na razie można zamówić tylko na stronie zespołu - www.besterquartet.com, lub na stronach sklepów "światowych" - jak choćby na Amazonie.

Mamy już pierwsze recenzje tego wydawnictwa. Oto wybrane fragmenty, które znakomicie opisują z jednej strony rynkową pozycję zespołu, a także zawartość płyty:

„(………………….) Otóż, wbrew narzekaniom i utyskiwaniom, które dość łatwo usłyszeć w jazzowym środowisku, zarówno muzyków, jak też tzw. działaczy i tych co o muzyce piszą, Bester Quartet robi światową karierę. Jakoś znajduje pieniądze na kolejne projekty, ma kontrakt ze światową wytwórnią, dystrybucje na całym świecie, gra sporo koncertów, nagrywa coraz bardziej dojrzałe płyty. Skutecznie wygrywa w wielu krajach wyścig nie tylko do serc, ale też, co w sumie dla zawodowców równie ważne – do portfeli fanów ciekawej muzyki.
Tym samym muzycy zespołu udowadniają, że zwyczajnie trzeba robić swoje, każdego dnia coraz lepiej i lepiej, skupiać energię na myśleniu o nowym projekcie, a nie narzekać na fakt, że z grania jazzu nie ma pieniędzy. To właśnie część alternatywnej rzeczywistości, bo Bester Quartet to prawdziwa gwiazda światowa, w odróżnieniu od gwiazd niby światowych, które znane są praktycznie tylko z regularnego bywania na polskich wakacyjnych festiwalach. (…………..)
Jeszcze parę płyt Jarosława Bestera i jego kolegów z zespołu, a uwierzę, że za pomocą akordeonu i skrzypiec można stworzyć w kilku taktach nastrój dowolny nastrój równie efektywnie, jak za pomocą trąbki i tenorowego saksofonu. Klimaty żydowskie, paryskie kafejki, jazzowe kluby Nowego Jorku, podkrakowska wieś… Może być na wesoło, albo na smutno, wszystko jedno, wszystko się uda. To wszystko usłyszycie na „Metamorphoses”. A kiedyś myślałem, jak wielu, że jazzowy kwintet z trąbką i saksofonem jest najdoskonalszą formą małego zespołu muzycznego… Zaczynam przekonywać się do tego, że są też inne, co najmniej równie dobre. (…………………..)
To przepiękny album. Podobno John Zorn uznał, że to najlepsze nagranie Bester Quartet. Ja tego nie słyszałem i nie wiem, czy to prawda, ale z pewnością to jedna z najlepszych płyt tej grupy. (…………………..)”
Rafał Garszczyński – Radio Jazz

      Bester Quartet na Festiwalu Kultury Żydowskie w Krakowie w Synagodze Temple. fot.Paweł Mazur

 
„(………………) To wirtuozerskie utwory oparte na klasycznych formach kompozycyjnych z uwzględnieniem improwizacji. To tematy muzyczne przepełnione nostalgią oraz charakterystyczną dla Bester Quartet miękkością barw i niepowtarzalnym klimatem.” Nic dodać, nic ująć ta płyta właśnie taka jest. Dla wyznawców talentu lidera (należę do nich) to kolejny kamień milowy ewolucji jego stylu. Tutaj zdecydowanie najmniej - na tle całego dorobku wirtuoza wszelkiej maści akordeonów -  pierwiastka typowego dla żydowskiego zaśpiewu czy skal. I chyba tutaj właśnie najbliżej do jazzowego idiomu, również dzięki trudnemu do przecenienia wkładowi trębacza – Tomasza Ziętka. Typowa dla wcześniejszych dokonań Bestera „klezmerka” ustępuje tutaj miejsce niemal klasycznej elegancji, wkładającej całość w ramy tak piękne, że dzięki artyzmowi pozostałych członków formacji (szczególne brawa dla kolejnego z długiej listy Pospieszalskich – kontrabasisty - Mikołaja, syna Marcina) muzyka ta może gościć na scenach klasycznych jak i jazzowych czy world music. W przypadku płyt, o których piszemy na łamach Jazz Forum, nieczęsto używamy zwrotów „piękna”, „przejmująca”, „głęboka”. Zdają się one odrobinę nie przystawać do jazzowej materii, specyficznej narracji i retoryki. Ale co począć, gdy muzyka na Metamorphoses taka jest? Reasumując –polecam.
Piotr Iwicki  - Jazz Forum

                     Od lewej: Jarosław Tyrała, Jarosław Bester, Oleg Dyyak, Mikołaj Pospieszalski
 
„(…………..)Otwierający album utwór „Hope" oparty jest na prostej, łatwo wpadającej w ucho melodii, którą można nawet pogwizdywać. Tajemnicza linia basu Mikołaja Pospieszalskiego i zadziwiające, wydmuchiwane bez wibracji dźwięki trąbki występującego gościnnie Tomasza Ziętka (ex Pink Freud) zaciekawią każdego. „The Time of Freedom" to popis wirtuozerii akordeonisty Jarosława Bestera i skrzypka Jarosława Tyrały. Momentami prześcigają się w nutach niczym sprinterzy, to znów zwalniają, by zagrać chwytliwy motyw. Kontrasty rytmów i harmonii znajdziemy także w tytułowym temacie. Ukłonem w kierunku tango nuevo Astora Piazzolli jest kompozycja „The Life of a Man".
Bestera inspirują melodie ludowe, tak jak w utworze „The God - Forsaken", gdzie podsuwa prosty motyw do improwizacji. Nostalgiczne solówki akordeonu, trąbki i skrzypiec krzyżują się i przeplatają w sposób chwytający za serce. Klarnet Olega Dyyaka nieodparcie kojarzy się z muzyką klezmerską Kazimierza, ale jego w „Prologu" przenosi nas na ukraińskie stepy. Następująca po nim kompozycja „Solitude" jest jakby retrospekcją dawnej świetności Rzeczpospolitej obejmującej wiele narodów.
Na płycie „Metamorphoses" nie znajdziemy wyraźnych związków z muzyką żydowską, co mogłaby sugerować nazwa wydawcy. Są ciekawe kompozycje, różnorodne aranżacje, częste zmiany nastrojów, a przede wszystkim wirtuozeria i pomysłowość w solówkach. Jarosław Bester może ubiegać się o palmę pierwszeństwa wśród najlepszych akordeonistów-improwizatorów. To album dla zwolenników ambitnej muzyki improwizowanej, ale i melodii świata.”

Marek Dusza - Rzeczpospolita


piątek, 24 sierpnia 2012

Zdjęcia po próbie w Ćwiczeniówce i historia gmachu Biblioteki Ordynacji Krasińskich

No i po próbie generalnej w Ćwiczeniówce. W sobotę koncert w Pułtusku. Oto garść zdjęć autorstwa Rafała Garszczyńskiego. Na górze rzut ogólny na niszę na piętrze w której próbowaliśmy

A tu gromadząca się po mału publiczność




                     Grażyna Auguścik, Wojtek Pulcyn, Jarek Bester, Piotr Hausenplas

                                                                  Janek Stokłosa

                                                                      Piotr Sapilak

                                                                Paweł Wojciechowski

Poznaliście już wszystkich członków zespołu to napiszę jeszcze parę słów o miejscu próby. Na zdjęciach wnętrze wygląda obskórnie, ale cały w tym urok. A najważniejszy jest "genius loci". Tak wygląda krótka historia gmachu Biblioteki Ordynacji Krsińskich:






Utworzona w roku 1844 pod zaborem rosyjskim jako instytucja ordynacka, Biblioteka  Krasińskich udostępniała swe bogate zbiory od roku 1860 w Warszawie, w pałacu Czapskich przy Krakowskim Przedmieściu, a od 1914 we własnej, wznoszonej jeszcze przez kilkanaście lat siedzibie przy ul. Okólnik. Neoklasycystyczną budowlę biblioteczną  wzniesiono z inicjatywy i nakładem Edwarda Krasińskiego. Projektował gmach Juliusz Nagórski, prowadził jego budowę Henryk Gay, a wykonawcą była polska firma Martens i Daab. Prace i zasiedlanie pałacu trwały dwadzieścia lat. Zbiory przechowywano w nim już od 1913 roku, udostępniano je, prowizorycznie, od stycznia 1914. Gmach przekazano oficjalnie użytkownikom w grudniu 1930 roku. Była to najokazalsza i najnowocześniejsza siedziba biblioteczna Warszawy.  Na frontonie okazałego gmachu biblioteczno-muzealnego, który został zaprojektowany specjalnie dla zbiorów Krasińskich, umieszczono ich rodowe zawołanie: Amor patriae nostra lex [miłość ojczyzny naszym prawem]. Podczas II wojny światowej władze okupacyjne włączyły Bibliotekę do Staatsbibliothek Warschau, , a jej siedziba służyła okupantom jako miejsce przechowywania najcenniejszych zbiorów bibliotecznych stolicy. Po upadku powstania warszawskiego, w październiku 1944 roku, gmach BOK i złożone w nim skarby piśmiennictwa i dzieła sztuki zostały spalone. Ocalałą część zbiorów Biblioteki Ordynacji Krasińskich przyjęła po wojnie Biblioteka Narodowa.
Po wojnie gmach na Okólniku otrzymała w roku 1958 Biblioteka Narodowa, której już wcześniej przekazano ocalałą część zbiorów Biblioteki Ordynacji Krasińskich. W częściowo odbudowanym budynku dawnej BOK umieszczono niektóre pracownie BN, głównie drukarnię, introligatornię specjalistyczną i wydawnictwo. Nieprzystosowana do takich funkcji, nie remontowana i nie restaurowana budowla szybko niszczała i zmieniała swój charakter. Biblioteka Narodowa opuściła ją w roku 1989, po przeprowadzce do nowej siedziby na Polu Mokotowskim. Następnie był „Okólnik” przez pewien czas siedzibą NSZZ „Solidarność”– Regionu Mazowsze. Od wielu lat, z powodu niewyjaśnionego stanu prawnego, centralna część gmachu, opuszczona, niszczeje. Zamieszkałe są skrzydła boczne. O minionej świetności ważnej dla polskiej kultury budowli przypomina jedynie niewielka tabliczka na drzwiach dawnej Biblioteki Ordynacji hr. Krasińskich.
Od kilku tygodni tymczasowym gospodarzem gmachu jest „Stowarzyszenie Mieszkańców Smolna”, które do końca września organizuje codzienne bezpłatne koncerty. Początek zawsze o 17. Możecie wpadać słuchać,  oglądać wystawy, słuchać poezji. Magiczne miejsce. Szkoda że będzie działało jeszcze tylko miesiąc.

Grażyna Auguścik gra Chopina w Ćwiczeniówce.

Jutro Grażyna Auguścik wystąpi na Światowym Zjeździe Polonii w Pułtusku. Zaśpiewa muzykę Chopina,

Już dziś (piątek 24 sierpnia)  wszyscy chętni mają jedyną okazję aby posłuchać próby otwartej przed koncertem. Na to niecodzienne zdarzenie zapraszamy do starego budynku Biblioteki Krasińskich
na ulicy Okólnik (naprzeciwko Uniwersytetu Muzycznego) – zwanym od kilku miesięcy Ćwiczeniówką.


Początek o godzinie 18:00. Każdy może przyjść i posłuchać. Nie będzie to zwykły koncert bo jak to na próbie muzycy mogą przerywać wykonanie utworu, dyskutować, poprawiać….jak to na próbie. Widownia również nie będzie musiała uczestniczyć w wydarzeniu od początku do końca, tylko tyle ile
będzie chciała.


Przy okazji będzie można zobaczyć jak wygląda obecnie jedne z niewielu ocalałych w Warszawie oryginalnych budynków, w którym przed laty znajdowały się wspaniałe zbiory. Państwa przewodnikiem będą ludzie związani ze towarzyszeniem Mieszkańców Smolnej – na czele z Jarkiem Chołodeckim –
tymczasowi gospodarze tego gmachu.
.
http://www.youtube.com/watch?v=ZXBwj7tq_Hs

W roku 2010 w Millennium Park w Chicago chopinowski koncert Grażyny  zgromadził dziesięciotysięczną widownię i uznany został przez Chicago Tribune za jeden z najlepszych koncertów ostatnich trzydziestu lat.

Chicago Tribune.
http://www.gmarecords.com/3-decades-of-jazz-concerts-in-chicago-and-beyond-press.html


Jeśli nie che Wam się czytać po angielsku to donoszę że w artykule Słynny amerykański krytyk Howard Reich  podał zestawienie 10 najlepszych koncertów, jakie widział na przestrzeni ostatnich trzech dziesięcioleci. Tę listę w układzie chronologicznym tworzą następujące koncerty: Oscar Brown Jr – 1983, Ella Fitzgerald – 1991, Miles Davis – 1991 (Grant Park, Chicago; przedostatni koncert Milesa przed śmiercią), Wynton Marsalis Septet – 1994, Frank Sinatra – 1994, Marcus Roberts – 1995, Tropicana Orchestra – 1998, Danilo Perez – 2005, Igor Butman – 2005, Grażyna Auguścik – 2010.

W uzasadnieniu Reich pisze: „Koncert Auguścik miał miejsce 25 lipca br. w Pritzker Pavilion w Millennium Park (Chicago). Rocznica 200 urodzin Fryderyka Chopina była obchodzona na całym świecie, ale rzadko w sposób tak oryginalny i z takim ogniem. Urodzona w Polsce,
 mieszkająca w Chicago wokalistka wystąpiła z międzynarodową grupą instrumentalistów”.
 
Koncert zapowiadany był również przez inne ważne amerykańskie media.  Neil Tesser w „The New York Times” informował, że: „Program koncertu złożony będzie wyłącznie z utworów Chopina w zaskakujących aranżacjach, bez fortepianu, czyli instrumentu, na który kompozytor pisał prawie wyłącznie, w niezwykłej obsadzie instrumentalnej: z amerykańską wokalistką jazzową, polskim akordeonistą (Jarek Bester), międzynarodowym chórem puzonów, śpiewającym gitarzystą  (Paulinho Garcia), harmonijką ustną (Howard Levy) i arabską lutnią oud (Ronnie Mallery).
„Aranżacje – pisał Tesser – mieszczą się w szeroko pojmowanej formule hybrydy klasyki i jazzu. Ale jakby już sama instrumentacja była nie dość radykalna, to Grażyna Auguścik wykorzystuje w sposób obrazoburczy barwy dostępne dla jazzowych wokalistów i instrumentalistów. Utwory Chopina pozostają rozpoznawalne, ale często służą jako odskocznia do innych muzycznych interakcji”.
Howard Reich zapowiadając koncert w  „Chicago Tribune” pisał, iż: „Wokalistka przedstawi swoje własne wyobrażenia o Chopinowskich preludiach, etiudach i nokturnach z pomocą kilku polskich wirtuozów i ich chicagowskich odpowiedników. W centrum całego brzmienia jest przede wszystkim jej zwiewny głos. Płynność fraz i lekkość tonu sprawiły, że Auguścik jest jedną z najbardziej podziwianych w Chicago wokalistek. Polskie korzenie, uwidoczniające się w liryzmie jej muzyki – nadały jej indywidualny rys”.

Koncert który zaprezentujemy obecnie jest nową aranżacją wykonywanego dwa
lata temu materiału. tym razem zespół wystąpi w składzie:
Grażyna Auguścik – śpiew
Jarosław Bester – akordeon
Wojciech Pulcyn – kontrabas
Piotr Hauseplas – wiolonczela
Jan Stokłosa – wiolonczela
Piotr Sapilak – wiolonczela
Paweł Wojciechowski – woilononczela