środa, 15 sierpnia 2012

The Intuition Orchestra - Gramy muzykę która nie udaje... - romowa opublikowana w majowym Jazzpressie



W kwietniu po ukazaniu się płyt - The Intuition Orchestra "Fromm" i "Legendarne Ząbki" Rafał Garszczyński namówił mnie na długą rozmową o tym jak zaczęła się mona przygoda z graniem muzyki intuicyjnej. Wywiad zmienił się w moją opowieść o życiu i muzyce, a opublikowany został w majowym numerze internetowego miesięcznika Jazzpress. 

Oto on:

Rafał Garszczyński: Opowiedz swoją muzyczną historię… Gra na przeróżnych instrumentach nie jest Twoim jedynym zajęciem, próbowałeś wielu różnych stylów…

Ryszard Wojciul:
Jeśli jesteś wystarczająco cierpliwy to opowiem Ci moją historię. Szczególnie początki są interesujące bo przełamują pewien panujący stereotyp. Ale od początku……moja muzyczna historia rozpoczęła się w ….szkole muzycznej. Najpierw była podstawówka (lata siedemdziesiąte XX wieku hehe). Mój przykład pokazuje, że stwierdzenie – czym skorupka za młodu nasiąknie…, jest jak najbardziej prawdziwe. Chodziłem do podstawowej szkoły muzycznej mieszczącej się w Warszawie na ulicy Kawęczyńskiej. Od piątej klasy moim głównym instrumentem był klarnet. W klasie szóstej mój ówczesny profesor pan Ryszard Skrzypczak zrobił coś niezwykle  - jak na tamte czasy – niekonwencjonalnego. Zaprosił mnie i jeszcze dwóch innych kolegów z klasy klarnetu na próbę big-bandu do Młodzieżowego Domu Kultury, który mieścił się na ulicy Łazienkowskiej. Mieliśmy po 11, 12 lat. Pan Skrzypczak dał nam do rąk saksofony, posadził za pulpitami z nutami i kazał grać. 

Ryszard Skrzypczak i Big Band z Łazienkowskiej. Na pierwszym planie z saksofonem tenorowym Piotr Malak, dalej z altem Rys Wojciul


 Rzuceni na głęboką wodę musieliśmy od razu zmagać się z nowymi instrumentami, nawą muzyką i kompletnie nową – zespołową sytuacją. Powiedziałem że było to niekonwencjonalne bo zwykle tradycyjni klarnetowi pedagodzy trzymali adeptów tego instrumentu z dala od saksofonu. Każdy z nas po za tym słyszał historie jak to za komuny młodzież ze szkół muzycznych chcąca grać jazz była prześladowana i wyrzucana ze szkół. Mnie przydarzyło się coś zupełnie innego. I to nie tylko ze strony tego jednego nauczyciela. Doszło do tego że pani dyrektor szkoły, wiedząc o mojej rozwijającej się fascynacji muzyką jazzową, na koniec siódmej klasy za bardzo dobre wyniki w nauce gry na klarnecie jako nagrodę wręczyła mi najnowszą płytę Jana Ptaszyna Wróblewskiego! Podstawówka była ważna jeszcze z jednego powodu. To tam nawiązałem przyjaźnie, które trwają do dziś. To z kumplami z tejże podstawówki przemierzyłem wspólnie drogę od grania jazzu tradycyjnego  do muzyki free. Moją The Intuition Orchestrę do dziś współtworzą  Bolek Błaszczyk – trzy roczniki młodszy i Jacek Alka – rocznik starszy ode mnie. W latach osiemdziesiątych grał z  nami jeszcze mój przyjaciel z klasy – Robert Wyszyński. To z nim razem w roku 1982 założyliśmy nasz pierwszy jazzowy zespół Deep Raver Jazz Band, do którego dołączyli Jacek i Bolek.  I tu znów okoliczności nam sprzyjały. Wśród kadry MDK na Łazienkowskiej pojawił się pasjonat jazzu – pan Mirosław Bulicz. Przez następne dwa lata to on uczył nas jazzu. Pokazywał skale, nieznane nam  standardy jazzowe, wysyłał na przeglądy młodych zespołów, gdzie zawsze byliśmy jedynymi jazzmanami.
Sala Koncertowa Szkoly Muzycznej na Kawęczyńskiej.Zdjęcie pierwsze: Mirosław Bulicz, Jacek Alka, Rys Wojciul. Zdjęcie drugie:Mirosław Bulicz, Rys Wojciul, Władek Zych, Jacek Alka, Mariusz Kubicki, przy fortepianie niewidoczny Robert Wyszyński, a za fortepianem szykujący się do wejścia na scenę Bolek Błaszczyk


 W roku 1983 zostaliśmy zaproszeni do popularnego programu 5,10,15. Byliśmy tam jedynym w historii zespołem jazzowym i zagraliśmy wspólnie z Extra Ballem Jarka Śmietany. W roku 1984 nasze drogi z panem Buliczem się rozeszły.  Był jazzowym konserwatystą a nas odgrywanie standardów już nie bawiło.  Umieliśmy już improwizować, fascynowała nas muzyka współczesna. Chcieliśmy eksperymentować. W roku 1985 nagraliśmy pierwszy materiał całkowicie wyimprowizowany.  Nagrania poprzedziła nocna dyskusja o filozofii. Bolek wykładał nam teorię Leibniza. Według niej świat składa się z bliżej nieustalonej, ale ogromnej liczby całkowicie od siebie odseparowanych i nie wpływających na siebie bezpośrednio bytów, z których każdy jest „całym światem dla siebie samego”. Te poszczególne byty Leibniz nazywa monadami. Postanowiliśmy tę teorię odwzorować w muzyce, określając ją jako - modern monadologic.  Tak do szło do rejestracji muzyki, która ostatnio ukazała się nakładem Requiem Records - na przepięknie wydanym albumie – „Legendarne Ząbki”


 Ząbki to nazwa miejscowości w której nagrań dokonaliśmy, a legendarne? Nagrania te bardzo szybko przeszły do legendy w naszym środowisku. Jak to się dziś mówi – stały się kultowe dla małej grupki osób. My nie mieliśmy wówczas złudzeń że grając taką muzykę możemy „zaistnieć” . Nawet nie myśleliśmy o tym aby te nagrania pokazać gdzieś komuś. Pomysł taki za to wpadł do głowy pewnemu naszemu znajomemu, który wysłał naszą kasetę jako zgłoszenie do popularnego wówczas festiwalu „Po za kontrolą”.  Dzięki temu jego powołany naprędce zespół zakwalifikował się do koncertu na głównej scenie, ale tematu nie będę rozwijał bo zdążyliśmy mu już to wybaczyć. W latach osiemdziesiątych spotykaliśmy się, już tylko z Bolkiem i Jackiem kilka razy nagrywając nasze improwizacje. Najciekawsze fragmenty można znaleźć na płycie „Legendarne Ząbki”. Ja natomiast na kilka lat wchłonięty zostałem przez scenę rock’n’rollową. Muzykę tę grałem zawsze, niemal równolegle z jazzem. W liceum grałem najpierw w punkowej formacji „Haos”, która potem zmieniła się w reaggowe „Ngezi”.

Ngezi. Od lewej - Zbyszek Skarżyński, Rys Wojciul, Marek Hyliński. Rok 1984

 Moim pierwszym profesjonalnym zespołem były Róże Europy, z którymi wystąpię na wielu koncertach – w tym jarocińskich i nagrałem ich debiutancką płytę, 

Róże Europy. Rok 1986.Od lewej Rys Wojciul, Artur Orzec, Piotr Klatt

Potem stałem się częścią Sztywnego Pala Azji – zagrałem kilkadziesiąt koncertów, nagrałem dwie płyty.
Sztywny Pal Azji u szczytu popularności. Rok 1988. Przy perkusji - Janusz Deda - Cytek, tyłem Jarek Kisiński i Rys Wojciul

W tym czasie wielokrotnie zapraszany byłem do studia lub na scenę przez takie zespoły jak Tilt, Chłopcy z Placu Broni, Tubylcy Betonu, Malarze i Żołnierze i inne.   Współtworzyłem, moim zdaniem fantastyczny zespół Oczy Amelki, który niestety miał pecha że  istniał w czasach przełomu politycznego, kiedy to stare mechanizmy branżowe upadły, a nowe się nie narodziły. Zrobiliśmy kilka bardzo ciekawych nagrań które utknęły w archiwach na zawsze, a zespół przestał istnieć. 
Rok 1990. Oczy Amelki, Od lewej: Rys Wojciul, Grzegorz K. Witkowski, Grześ Marczak, Paweł Pękalski, Witek Kwiatkowski


 Moje rockowe życie łączyłem z innym – nobliwym i poważnym życiem studenta muzykologii na Uniwersytecie Warszawskim. W latach dziewięćdziesiątych szukając mojej drogi życiowej trafiłem do radia, gdzie przeszedłem bardzo szybką drogę kariery – od szeregowca do generała, ale to opowieść na inną okazję. W tym czasie postanowiłem, że zarabiać będę w radiu a grać – to co lubię – czyli muzykę – nazwijmy to współczesną i mój jazz. Po kilku latach przerwy spotkaliśmy się ponownie z Bolkiem i Jackiem. To był rok 1992. Mieliśmy zagrać koncert w warszawskiej Stodole. To był jedyny czas w naszej historii że zrobiliśmy kilka prób, przygotowaliśmy materiał, który miał ułożone formy, tematy. To co graliśmy można śmiało określić punk jazzem. Muzyka była brutalna, pełna agresji i naszej pasji. Zespół nazwaliśmy Transylwania (później okazało się że w tym samym czasie działał w Polsce również zespół rockowy o tej samej nazwie). Brakowało nam instrumentu basowego, więc zaprosiliśmy na jedną z prób kolegę ze średniej szkoły muzycznej, który był kontrabasistą, ale funkcjonował wówczas na scenie warszawskiej jazzowej jako doceniany pianista. Myślę że nigdy wcześniej, ani potem nie spotkała się z takim graniem i czuł się wyraźnie zagubiony. Po godzinie próby spakował instrument i powiedział nam że „bardzo przeprasza ale nie zagra z nami bo się wstydzi”. W tym samym czasie wspólnie Bolkiem i naszym przyjacielem Jarkiem Siwińskim – wówczas studentem kompozycji na Akademii Muzycznej, powołaliśmy do życia Gupę MM. Nazywaliśmy się grupą multimedialna bowiem oprócz muzyków członkami zespołu była tancerka, mim, aktor i plastyczka. Nasz pierwszy koncert odbył się podczas dużej wystawy sztuki w Toruniu, a potem w klubie Stodoła. 


Rok 1991. Grupa MM po koncercie w Stodole. Od lewej:Bolek Błaszczyk, Kasia Sznuk, Rys Wojciul, Piotr Suzin, Monika Gut, David Foulkes, Jarek Siwiński


Zagraliśmy  m.in. kompozycję TIS MW2 Bogusława Schaeffera – pierwszy w historii utwór tzw. teatru instrumentalnego.  Kilka lat później analiza naszego spektaklu znalazła się w muzykologicznej pracy doktorskiej. Z olbrzymim zdziwieniem przeczytaliśmy w bardzo poważnym piśmie, że nasze interpretacja znalazła złoty środek i trafiła w idealne sedno zamysłu kompozytora.  Opinia tam była dla nas tym większym zaskoczeniem bo nie dość, że zmieniliśmy skład instrumentalny (wprowadzając np. nieistniejący w czasach kiedy utwór powstawał syntezator}, nie dość że dodaliśmy zupełnie nową partię do wykonania przez aktora (opartą na wstępie teoretycznym dodanym do partytury) to jeszcze wydłużyliśmy partię założonej przez kompozytora improwizacji zespołowej – którą jak wiesz ukochaliśmy szczególnie. Grupa MM istniała trzy lata. Naszą siedzibą było przez ten czas Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, a konkretnie Sala Laboratorium gdzie mieliśmy próby i gdzie wystawialiśmy nasze premiery. Przygotowaliśmy ich w tamtym czasie kilka. Zagraliśmy również kilka koncertów w innych miejscach.  

Rok 1994. Grupa MM po koncercie na festiwalu w Gdańsku. Od lewej: Kasia Sznuk, Daria Dobrochna Kwiatkowska, Piotr Suzin, Bolek Błaszczyk, Agnieszka Skolik, Jarek Siwiński, Monika Gut, Rys Wojciul

 Korzystając z faktu że mieliśmy praktycznie nieograniczony dostęp do świetnej Sali z fortepianem postanowiliśmy  reaktywować Transylwanię. Zwieźliśmy do Laboratorium sprzęt nagrywający, rozstawiliśmy instrumenty i graliśmy………przez tydzień. Wychodząc tylko po to aby się przespać i coś zjeść. Nagraliśmy godziny improwizowanej muzyki. Byliśmy przeszczęśliwi i przekonani że nagraliśmy dzieło naszego życia.  Jednakże życie potoczyło się w innym kierunku. . Od 1995 roku porzuciłem muzykę na dziesięć lat, co miało związek głównie z tym że wszyscy - zarówno z Grupy MM i Transylwanii weszliśmy w prawdziwe dorosłe życie. Porodziły się nam dzieci, trzeba było zarabiać. Każdy z nas poszedł w inną zawodową stronę. Ja zostałem w branży radiowej. U szczytu mej korporacyjnej kariery, którejś nocy obudziłem się i pomyślałem że nigdy już nie będę profesjonalnie grał… Spłynęło mi po policzku kilka łez. Jednak nigdy nie mów nigdy. W 2004, gdy  roku wielka korporacja zrezygnowała z moich usług, postanowiłem wrócić do muzyki. Założyłem własną firmę  - Artobus i na początek chciałem nagrać coś oryginalnego, coś co będzie artystycznie, ale i komercyjnie znaczące.  Zająłem się tematem pieśni wielkopostnych, które niezwykle rzadko są śpiewane po za kościołem, a są niezwykle poruszające i piękne. Po dwóch latach pracy wydałem płytę „O duszo wszelka” zawierającą moje autorskie,  i śmiało mogę powiedzieć -  bardzo nowatorskie wersje tych pieśni. 



W  nagraniach  wzięli udział muzycy z bardzo różnych środowisk - jazzmanów reprezentował kontrabasista – Wojtek Pulcyn. Zaśpiewali - Kasia Groniec, Iwona Loranc, Mariusz Lubomski i genialny kwartet wokalny – Il Canto MInore. Płyta otrzymała rewelacyjne recenzje i sprzedała się w nakładzie bardzo  przyzwoitym. Niestety udało mi się zorganizować tylko dwa koncerty – w Filharmonii Narodowej i w Studiu Agnieszki Osieckiej w Trójce. Tylko dwa bowiem impreza była piekielnie kosztowana. Na scenie miałem osiemnastu muzyków, a za wszystko płaciłem z własnej kieszeni. Patronat nad koncertem w FN przyjął wprawdzie Minister Kultury, wówczas Michał Ujazdowski, ale wsparcia finansowego od niego nie dostałem. W ogóle walcząc o zaistnienie moich pieśni na szeroki  rynku stwierdziłem ze smutkiem, że w naszym katolickim kraju, temat ten nikogo nie obchodzi. Pomimo że ja sam nie mogę nazwać siebie człowiekiem religijnym, chcąc iść za ciosem nagrałam jeszcze materiał bożonarodzeniowy pod tytułem – Gwiazdko świeć nam mocniej i przygotowałem jeszcze do nagrania pieśni wielkanocne (mam demo z przepięknym śpiewaniem Grażyny Auguścik), ale ten ostatni projekt nie został zrealizowany z banalnego powodu – braku finansowania. Po za twórczością „świętą” w swoim nowym muzycznym życiu reaktywowałem jeszcze moją rockową formacje, czyli Sztywny Pal Azji i wyprodukowałem dla nich płytę, a po za tym – wróciłem do grania muzyki improwizowanej. W roku 2009, czyli po prawie piętnastu latach przerwy spotkaliśmy się ponownie we tróję aby grać. Ja, Bolek Błaszczyk i Jacek Alka.  Z inicjatywą, aby coś wspólnie „uderzyć” wyszedł Bolek, który od kilku lat grał w Grupie MoCarta. Pomyślałem, że szuka odskoczni od znakomitej wprawdzie, ale stylistycznie zamkniętej i określonej muzyki którą na co dzień wykonuje.  Widziałem że jego awangardowa natura tęskni za graniem intuitywnym, podobnie jak ja. Spotkaliśmy się na Sali prób Grupy MoCarta.  Zwieźliśmy również sprzęt rejestrujący. Ku mojemu zaskoczeniu Bolek zaprosił jeszcze Jacka Malickiego. Członka legendarnej „Grupy w składzie” która muzykę i intuitywną grała jeszcze w latach siedemdziesiątych.  Graliśmy kilka godzin i nagraliśmy bardzo ciekawy materiał. Nasze pierwsze po latach spotkanie uświadomiło nam że możemy wspólnie tworzyć znakomitą muzykę, że  w świecie kolektywnej improwizacji czujemy się fenomenalnie i że naszego potencjału nie możemy zmarnować. Nazwaliśmy naszą formację – The Intuition Orchestra i postanowiliśmy  działać. Do dziś zorganizowaliśmy cztery sesje nagraniowe. Na każdą zapraszaliśmy innych gości. Z sesji w której udział wzięli, prócz mnie i Bolka – wiolonczelista Marcin Krzyżanowski i perkusista Kapeli ze Wsi Warszawa – Piotrek Gliński – wydana została w ograniczonym nakładzie płyta – którą recenzowałeś na swoim blogu. Najbardziej jazzowy materiał nagrany z udziałem Marcina Olaka – gitara, Moniki Szulińśkij – perkusja i Macieja Szczycińskiego – kontrabas – leży i czeka wydawcę, natomiast płyta Fromm, gdzie gramy wspólnie z Jackiem i gośćmi Grażyną Auguścik i Zdzisławem Piernikiem jest od kilku tygodni w sklepach. 



RG: The Intuition Orchestra to muzyczny fenomen. Z tego co mówisz wynika, że zespół istnieje już jakieś 25 lat. Można powiedzieć, że macie skrajnie niekomercyjne nastawienie do rynku? Czy to rodzaj buntu, czy raczej odskoczni od rynkowej rzeczywistości i poszukiwania wolności twórczej wypowiedzi nie skrępowanej pomysłami producentów?

RW:  Jak dobrze policzyć to można powiedzieć że istniejemy już od lat trzydziestu :) Nigdy nie myśleliśmy o naszym graniu w kategoriach komercyjnych. Zawsze robiliśmy to tak naprawdę dla siebie.  Zarówno Bolek jak i ja jesteśmy obecni na rynku muzycznym od lat, ale niewielu wie że gramy muzykę awangardową. Bolek znany jest dziś jako członek Grupy MoCarta, ja niestety cały czas postrzegany jestem przez pryzmat rock’n’rolla z którym tak naprawdę rozstałem się wiele lat temu.  Zastanawiam się na tym czy dzisiejsza moc naszej muzyki nie jest właśnie sutkiem tych kilkudziesięciu lat które minęły. Lat w których spotkaliśmy się rzadko, ale w miarę konsekwentnie budowaliśmy nasz wspólny muzyczny świat bez jakiegokolwiek komercyjnego celu, bez wyścigu. Grana przez nas muzyka intuitywna powstaje w czasie realnym, na scenie bądź w studiu i powstaje bez żadnych ustaleń, bez prekomozycji, których, aby wspólnie grać po prostu nie potrzebujemy. Dziś zapraszając do współpracy gości, jesteśmy dla nich katalizatorami muzyczny emocji, które jak widać po efektach stapiają się w spójna i bardzo dojrzałą muzykę.

The Intuition Orchestra na dziedzińcu CSW Zamek Ujazdowski. Od lewej: Marcin Olak Martcin Krzyżanowski, Rys Wojciul, Piotr Gliński, Zdzisław Piernik, Bolek Błaszczyk
RG: Wyobrażasz sobie trasę zespołu – na przykład 20 koncertów w miesiąc? Udałoby się zachować spontaniczność, która w Waszej muzycznej koncepcji jest tak ważna?

RW: Jestem przekonany że tak. Każdy dzień jest inny, każda sytuacja, każda sala, każda publiczność jest inna. Nasz koncert w CSW trwał 70 minut, a wszyscy twierdzili że był bardzo krótki. Mogliśmy grać dużo dłużej, ale mamy świadomość że nasza muzyka jest trudna. Lepiej zostawić trochę niedosytu niż słuchaczy zmęczyć. Nasze sesje nagraniowe trwają za to kilka godzin. Może w tym miejscu jeden komentarz do Twoich recenzji naszych płyty i koncertu. Kilkakrotnie zaznaczałeś w nich, że nasza , muzyka jest improwizowana, ale i tu cytuję z pamięci: „z pewnością coś jest wcześniej ustalone, przynajmniej w zakresie kolejności naszkicowanych zaledwie kompozycji i miejsca na partie solowe”. Otóż Rafale – nic nie jest ustalone. Jedynym ustaleniem przed koncertem w CSW było to że zaczynam na EWI i to że mam prawo do zatrzymania akcji każdego z muzyków.  Pełniłem role superwajzora który mógł sterować napięciami muzycznymi. I to wszystko. Z moich uprawnień skorzystałem trzy razy. Muzyka płynęła, partie solowe były konsekwencją wydarzeń na scenie. 

The Intuition Orchestra. Od lewej: Bolek Błaszczyk, Grażyna Auguścik, Jacek Alka, Rys Wojciul i nieco schowany Zdzisław Piernik
Zdzisław Piernik i jego niezwykłe trąby




Bolek Błaszczyk


Kluczem do sukcesu, oprócz togo o czym mówiłem wcześnie, czyli naszej historii jest jeszcze umiejętność wzajemnego słuchania – jako podstawa i swego rodzaju muzyczny altruizm. Nie ma w nas chęci brylowania indywidualnego, wirtuozowskim popisów. Chcemy wspólnie kreować muzykę i gości z takim podejściem i wrażliwością zapraszamy do naszych działań. Jestem zatem pewny że trasa koncertowa nie wpłynęła by na jakość grania, bo spontaniczność nie jest tu elementem determinującym.  Mogę jedynie wyrazić żal, że taka trasa nie odbędzie się, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Trudno jest nam w takim składzie zebrać się na scenie, głównie z powodu niezwykle zajętego kalendarza Bolka i Grażyny.

RG: Ja dzielę muzykę na tą, która mi się podoba i tą, od której trzymam się z daleka. Czasem czuję się nieco bardziej kompetentny niż inni i ośmielam się pisać o muzyce dobrej i tej nieco gorszej… Jednak słuchacze i rynek lubi szufladkować, to ludziom ułatwia wybór kolejnych płyt… Zawsze nowy album trzeba w sklepie postawić obok czegoś…. Jak nazwałbyś muzykę The Intuition Orchestra

RW: Jeśli chciałbyś abym umieścił ją w jakiejś określonej stylistyce to nie ma na to szans.  Nasza muzyka jest zawieszona gdzieś pomiędzy estetyką współczesnej muzyki klasycznej i free jazzu. Oczywiście zapraszani przez nas goście wpływają znacząco na przesunięcia w tę lub tamtą stronę. Tak jak powiedziałem wcześniej materiał nagrany wcześniej z gitarzystą jazzowym Marcinem Olakiem siłą rzeczy ma więcej odniesień do jazzu niż klasyki. Grając wspólnie z Grażyna Auguścik – wokalistą o szerokich możliwościach i niezwykłych muzycznych horyzontach, a jednocześnie z ikoną polskiej awangardy klasycznej – Zdzisławem Piernikiem uzyskujemy balans idealny, a jednocześnie najtrudniejszy do zdefiniowania. Bliżej nam do Stockhausena czy do Ornetta Colemana, a może do Antohonego Braxtona, albo Art. Ensemble of Chicago? Każdy może szukać analogii jakich chce. My gramy muzykę która nie udaje czegoś. Jest wypadkową naszych doświadczeń, wiedzy i erudycji muzycznej. Gramy muzykę która jest w najszczerszy sposób nasza własna.

RG: O ostatnim koncercie The Intuition Orchestra z Grażyną Auguścik i Zdzisławem Piernikiem pisaliśmy w numerze kwietniowym. Pamiętam, że na koncercie było sporo kamer… Będzie DVD?

RW: Koncert nagraliśmy w sposób niezwykle profesjonalny. Już lada dzień film będzie zmontowany i gotowy do eksploatacji. Co z nim możemy zrobić? Wyemitować w TVP Kultura, może uda się wydać na DVD bo pierwszą propozycję już dostaliśmy. Film zamierzam wysłać na kilka festiwali muzyki intuicyjnej na których chcielibyśmy zagrać.

RG: Planujecie jakieś kolejne przedsięwzięcia?

RW: Następną sesją nagraniową zorganizujemy jesienią. Chcieliśmy zaprosić na nią Andrzeja Przybielskiego…….ale nie zdążyliśmy. Znakomicie współpracuje nam się z Zdzisławem Piernikiem i z Grażyną Auguścik. Chcielibyśmy ten skład eksploatować jeszcze w miarę możliwości na koncertach.

RG: Z kim chcielibyście zagrać, gdyby nie było ograniczeń budżetowych i kontraktowych?

RW: Jak widzisz długo się nad odpowiedzią na to pytanie zastanawiam i mam kłopot. Zapraszając na sesję Grażynę i Zdzisława myślałem o symbolicznym  połączeniu świat jazzu i klasyki, myślałem połączeniu niskiego tonu tuby z wysokim głosem żeńskim. Znając twórczość naszych gości byłem przekonany również, że będą oni potrafili wejść płynnie w nasz meta język muzyczny i sposób myślenia. Jeśli teraz miałbym CI wymienić jakieś nazwisko wielkiej gwiazdy to zrobiłbym to mechanicznie bez konkretnego pomysłu co obecność takiej osoby wniosłaby do  The Intuition Orchestry.  Dla nas ważne jest to aby grać wspólnie, a nie grać z kimś i dlatego takie personalne  wybory muszą być bardzo przemyślane.

RG:  Jesteś rodzajem człowieka renesansu… Twoja działalność  to nie tylko aktywne muzykowanie. Jesteś też managerem kilku muzyków, producentem, dziennikarzem muzycznym, człowiekiem radia, fachowcem od marketingu muzycznego…

RW: Dziękuję Ci bardzo za ten renesans. Staram się po prostu być aktywny i realizować się w tych dziedzinach na których się znam. Rzeczywiście mój Artobus to dziś głównie menagement. „Opiekuje się” Grażyną Auguścik – z którą poznałem się przy realizacji płyty Fromm, a także zespołem Bester Quartet – dawniej Crakow Klezmer Band.  Odkąd zająłem się tą robotą na pełny etat otrzymuję całą masę nowych propozycji. Niektóre są bardzo interesujące. Artyści szukają ludzi którzy potrafili by nadać ich karierom rozpędu. Rynek jest trudny, współczesne czasy nie sprzyjają ambitnym twórcom. Staram się im pomagać. Po za tym od lat konsekwentnie próbuję popularyzować i promować moją ukochaną muzykę  - czyli jazz. Ta samozwańcza „misja” zatrzymała mnie przy mikrofonie radiowym. W Tok FM, którego w dawnych czasach byłem szefem, w każdą sobotę wieczorem siadam za mikrofonem by w audycji WWWJAZZ poopowiadać o jazzie.  Dwa lata temu udało mi się w końcu doprowadzić do wydania serii dwudziestu płyty – Giganci Jazzu przedstawiających sylwetki najwybitniejszych twórców i historię jazzu. Jako dziennikarz wykraczam jednak także po za jazz. Wydawnictwo MTJ od kilkunastu miesięcy wydaje przygotowywaną przeze mnie serią płyt z książeczkami pod tytułem – Polskie Single – gdzie piszę o historii polskich piosenek i ich twórców. W ubiegłym roku natomiast spędziłem kilka miesięcy pisząc historię muzyki – mam na myśli muzykę klasyczną – bo przecież jestem dyplomowanym muzykologiem.

RG: Teraz nieco z innej beczki, ale lubię to pytanie zadawać, często wychodzi z tego coś fajnego… Jaką muzykę masz w swoim Ipodzie?

RW: Może Cię zaskoczę, ale nie mam Ipoda. Jeśli chodzi o słuchanie muzyki jestem konserwatystą. Jestem kolekcjonerem płyt. Moja jazzowa płytoteka liczy kilka tysięcy pozycji. Płyta jest dla mnie zamkniętym i gotowym dziełem z którym staram się obcować. Lubię mieć płytę w ręku, przeczytać i powąchać książeczkę, lubię dźwięk płynący z dużych głośników. Nie lubię natomiast słuchać muzyki w biegu i w złych warunkach akustycznych. Jeśli to robię to nie jest to prawdziwe słuchanie tylko uzupełnianie dźwięków otaczającego świata, dźwięków która za często stają się po prostu kakafonią. Jeśli zaś zadałbyś mi pytanie czego słucham to najwięcej jazzu – ze względu na audycje i duże ilości płyt z którymi się musze zapoznać. Jeśli starcza mi czasu to równie chętnie sięgam po muzykę rockową jak i klasyczną – tę współczesną i tę dawną. Jednym słowem słucham wszystkiego co jest dla mnie ciekawe nie dzieląc muzykę na gatunki, tylko na to czy jest dobra czy zła. A zła potrafi być wszędzie i na tę szkoda życia.

RG: Jesteś też managerem kilku artystów i zespołów. To jak znajdujesz na to wszystko czas, to pewnie tajemnica biznesowa. Opowiedz proszę o tym co się dzieje u Grażyny Auguścik i innych Twoich podopiecznych…

RW:W marcu zagraliśmy z Grażyną trasę koncertową promującą płytę The Beatles Nova. Przed nami teraz kolejne duże wyzwania. Staram się wprowadzić Grażynę na rynek europejski. Pracujemy na premierą nowej – niezwykle ciekawej płyty – nagranie z amerykańskim zespołem. Na płycie znalazły się piosenki Nicka Drake’a – angielskiego barda który zmarł w roku 1973. Płyta znakomita, ale i trudna w realizacji w Polsce. Jak tu przy tak małych środka przeznaczanych na kulturę zorganizować trasę koncertową pięciu amerykańskich muzyków? Grażyna rozpoczęła również pracę nad nowym materiałem z amerykańskim gitarzystą Johnem McLeanem. Cały czas nie nagrała jeszcze genialnego projektu Chopinowskiego którym zaczarował publiczność w Chicago w roku 2010. A z Bester Quartet szykuje premierę ich nowej – pierwszej od pięciu lat  płyty – którą wyda wytwórnia Johna Zorna – Tzadik. Płyta ukaże się w lipcu i jak się zapewne domyślasz trzeba zorganizować promocję i koncerty. Pracy jest więc dużo.

RG: Znajdujesz czas, żeby ćwiczyć, saksofon wymaga dość stałego doskonalenia techniki?

RW: Ćwiczę głównie na klarnecie basowym, bowiem jest to dla mnie nowy instrument. Kupiłem go przed sesją Fromm, czyli w roku 2010. Cały czas z nim walczę bo jest, delikatnie mówiąc  bardzo niedoskonale wykonany. Tak naprawdę ćwiczę intensywnie na kilaka tygodni przed jakimś muzycznym wyzwaniem. W moim przypadku jest to kwestia uzyskania odpowiedniej kondycji mięśni ust i rozruszania placów. Nie mam z tym jednak większych problemów. Dałem radę wrócić do grania po niemal dziesięciu latach przerwy, to dziś kilkutygodniowe przestoje w ćwiczeniu nie wpływają na moją biegłość. Najwięcej gram latem kiedy przenoszę moje studio do domu na Mazurach i wtedy ćwiczę cały czas.

Rys Wojciul




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz