sobota, 22 września 2012





Nasze "Legendarne Ząbki"  wciąż poruszają i znajdują kolejnych zagorzałych wielbicieli. Przypomnę że płytę z nagraniami z lat osiemdziesiątych zespołu, który dziś funkcjonuje pod nazwą The Intuition Orchestra wydało Requiem Records na początku 2012 roku. Poniżej recenzja, choć lepiej powiedzieć impresje autora artykułu napisane po przesłuchaniu płyty. Tekst opublikowany został na stronie - www.musicnow.pl, a jako podpis figurują inicjały BB. Oto tekst:


"Czarno-białe zdjęcie z lat 50. Gdzieś przy trasie W–Z. Grupa chłopców schodzi w dół po stopniach. To oni – Legendarne Ząbki. A jednak nie, zespół powstanie dopiero w 1984 roku. Zdjęcie na okładce płyty, jak sami twierdzili, przedstawia ich schodzących po tych stopniach w czasie, gdy jeszcze ich tam nie było, w innym wcieleniu. Są tam, ale nie do końca. Oni, ale nie całkiem oni. Rozpoznają to zdjęcie jako antycypację własnej legendy. Czas zatacza koło. „Czas nie istnieje!” – jak napisze później Bolesław Błaszczyk, jeden z członków grupy.
Idea kolistego, zamkniętego i nieskończonego czasu przyświeca Archive Series, w ramach której wydany został ten niezwykle oryginalny (jak na lata 80.) materiał, zapis epoki, która, pomiędzy stanem wojennym a upadkiem komunizmu wydała muzyczne twory (m.in. Kafel – zespół, z którym przez krótki czas współpracowała Kasia Nosowska czy industrialny 997, którego „charakterystyka obejmuje traumatyczną dezintegrację Polski lat 80., powiew ceraty, paździerzu i betonu oraz kontrolę widowisk”) niepodobne do innych, głęboko kontestujące rzeczywistość od środka, komunizm jako rzeczywistość tout court. Ten nowy rodzaj kontestacji można by nazwać krytyką ontologiczną czy metafizyczną, dotykająca samych podstaw istnienia, wpisaną w codzienną szarzyznę egzystencji. Niczym w poezji Białoszewskiego, słuchająca „donosów z rzeczywistości”, tej najniższej, najzwyklejszej, w której czai się jednakże ziarno wyzwolenia. Sztuka jako eksperyment z rzeczywistością – muzyka jako nieposkromiona i samowystarczalna w swej fantasmagorii improwizacja to szczelina, która pozwala wejrzeć do królestwa prawdziwej wolności. Wolności od rzeczywistości – otchłani konieczności.
Takie też są Legendarne Ząbki. Nieprzypadkowo patronuje im, przywołany pewnej czerwcowej nocy 1985 roku, Gottfried Wilhelm Leibniz – twórca filozoficznej monadologii. Ich muzyka to eksperyment w wymyślonym przez nich samych stylu modern monadologic. Złożony z niespełna 20-letnich fascynatów eksperymentalnej muzyki Bogusława Schaeffera zespół postawił sobie za cel przeniesienie jego idei do muzyki. Zawieszenie sensu zarówno merytorycznego, jak i muzycznego – oto podstawowe założenie. „Jeśli „monada jest dla siebie całym światem”, tylko samowystarczalna, odseparowana od wszelkiego „stylu” i brukająca z błotem wszelkie konwencje muzyka, może rościć sobie prawo do miana prawdziwej improwizacji. Muzyka monadologiczna wykorzystuje więc wszelkie instrumenty i zaimprowizowane dźwięki: żywa perkusja miesza się tu z radzieckimi automatami, saksofon zakreśla zdradzieckie wolty, przechodząc zgrzytliwie w harmonijkę (z melodyjką jakby z serialu „Zmiennicy”) czy wiolonczelę. Poszczególne dźwięki przeszkadzają sobie wzajemnie, stanowią odrębne byty, które działają na siebie tylko „tu i teraz”. Muzyka ta sama jest jak leibnizowska monada – styka się z klasyką jazzowego modernizmu Coltrane’a czy Trzcińskiego, nowojorskiej awangardy w stylu Johna Zorna czy dokonań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, choć być może sama tego nie chce i nie czuje.
Legendarne Ząbki to połamany free (!) jazz zagrany w dekadzie szarej niczym papier toaletowy wydawany oczywiście na kartki i zarazem na swój nieporadny sposób tęskniącej za twórczą i kolorową swobodą zachodniej sztuki. Pierwsze skojarzenia po przesłuchaniu tego niesamowitego zbioru nagrań: eksperymentalny jazzgot zmieszany z punkową zadziornością, matematyczna precyzja przesiąknięta groteską i psychodelią rodem z PRL-owskich programów edukacyjnych poświęconych życiu skorupiaków lub sile ciążenia. Tylko ludzie pamiętający choć jeden najdrobniejszy szczegół lat 80. poczują ten świdrujący, bulgoczący, gwiżdżący kolaż odgłosów wydawanych przez proste programatory, szpulowe magnetofony i instrumenty klawiszowe Roland wsparte nieznośną perkusją i niepokojącymi odgłosami wyłapanymi z codzienności.
Trudno, napiszę to: naprawdę polecam tę płytę. Piszę to z wielkim przekonaniem, choć wiem, że niewprawne ucho może mieć kłopot z przebrnięciem przez pierwsze kilka kompozycji. Skąd ten entuzjazm? Wiąże się on z ulgą, jaką przyniosło mi to wydawnictwo. Ja przeczuwałem tę płytę tak, jak chłopaki z „Ząbek” odnaleźli się na zdjęciu z lat 50. Ich muzyka antycypowała wdrukowaną we mnie legendę „betonowego modernizmu lat 80.”. Narodziła się ona pewnie gdzieś w głębokim dzieciństwie, pomiędzy „Przybyszami z Matplanety”, smakiem pierwszej coca-coli i znalezioną na strychu trzeszczącą płytą Sekstetu Komedy z 1956 roku. A może wcześniej – gdy schodziłem po stopniach przy trasie W–Z? Przecież „czas nie istnieje”…
  • Organoleptyka:
    Archive Series, w ramach której wydano płytę, zasługuje na nagrodę dla „najlepiej_wydanej_serii_płytowej” w kraju nad Wisłą w XXI wieku: nietypowy format tekturowego opakowania, stylizowane na pieczątki numery egzemplarzy, ciekawe wnętrze książeczki wypełnionej zdjęciami i historyjkami dotyczącymi dziejów „legendarnej” grupy. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat balansujący pomiędzy szorstkością i nijakością późnopeerelowskich czasopism a nieco mroczną estetyką annałów dawno zapomnianej wiedzy. Industrialne i eleganckie zarazem. No i Leibniz, którego w pierwszej chwili możecie nie zauważyć…
  • Krotochwile:
    Wymijająco napiszę, że kompilacja nagrań, jakie złożyły się na to wydawnictwo stanowi właściwie (zgodnie z ideą modern monadologic) jeden wielki zbiór krotochwilnych ujęć rzeczywistości. Te utwory nie mogą się „podobać”, bo i cóż to za pretensjonalne określenie. One mogą zaciekawiać, męczyć, drążyć i świdrować nasze mózgi byśmy sami mogli w nich odkryć cząstkę siebie z tamtych lat, która została uwięziona w kompozycji-monadzie." BB

piątek, 7 września 2012

Bester Quartet - Metamorphoses - pierwsze recenzje

W połowie lipca w nowojorskiej wytwórni płytowej Tzadik należącej do Johna Zorna ukazała się płyta – Metamorphoses – krakowskiego zespołu Bester Quartet (występującej niegdyś pod nazwą Cracow Klezmer Band). Płytę na razie można zamówić tylko na stronie zespołu - www.besterquartet.com, lub na stronach sklepów "światowych" - jak choćby na Amazonie.

Mamy już pierwsze recenzje tego wydawnictwa. Oto wybrane fragmenty, które znakomicie opisują z jednej strony rynkową pozycję zespołu, a także zawartość płyty:

„(………………….) Otóż, wbrew narzekaniom i utyskiwaniom, które dość łatwo usłyszeć w jazzowym środowisku, zarówno muzyków, jak też tzw. działaczy i tych co o muzyce piszą, Bester Quartet robi światową karierę. Jakoś znajduje pieniądze na kolejne projekty, ma kontrakt ze światową wytwórnią, dystrybucje na całym świecie, gra sporo koncertów, nagrywa coraz bardziej dojrzałe płyty. Skutecznie wygrywa w wielu krajach wyścig nie tylko do serc, ale też, co w sumie dla zawodowców równie ważne – do portfeli fanów ciekawej muzyki.
Tym samym muzycy zespołu udowadniają, że zwyczajnie trzeba robić swoje, każdego dnia coraz lepiej i lepiej, skupiać energię na myśleniu o nowym projekcie, a nie narzekać na fakt, że z grania jazzu nie ma pieniędzy. To właśnie część alternatywnej rzeczywistości, bo Bester Quartet to prawdziwa gwiazda światowa, w odróżnieniu od gwiazd niby światowych, które znane są praktycznie tylko z regularnego bywania na polskich wakacyjnych festiwalach. (…………..)
Jeszcze parę płyt Jarosława Bestera i jego kolegów z zespołu, a uwierzę, że za pomocą akordeonu i skrzypiec można stworzyć w kilku taktach nastrój dowolny nastrój równie efektywnie, jak za pomocą trąbki i tenorowego saksofonu. Klimaty żydowskie, paryskie kafejki, jazzowe kluby Nowego Jorku, podkrakowska wieś… Może być na wesoło, albo na smutno, wszystko jedno, wszystko się uda. To wszystko usłyszycie na „Metamorphoses”. A kiedyś myślałem, jak wielu, że jazzowy kwintet z trąbką i saksofonem jest najdoskonalszą formą małego zespołu muzycznego… Zaczynam przekonywać się do tego, że są też inne, co najmniej równie dobre. (…………………..)
To przepiękny album. Podobno John Zorn uznał, że to najlepsze nagranie Bester Quartet. Ja tego nie słyszałem i nie wiem, czy to prawda, ale z pewnością to jedna z najlepszych płyt tej grupy. (…………………..)”
Rafał Garszczyński – Radio Jazz

      Bester Quartet na Festiwalu Kultury Żydowskie w Krakowie w Synagodze Temple. fot.Paweł Mazur

 
„(………………) To wirtuozerskie utwory oparte na klasycznych formach kompozycyjnych z uwzględnieniem improwizacji. To tematy muzyczne przepełnione nostalgią oraz charakterystyczną dla Bester Quartet miękkością barw i niepowtarzalnym klimatem.” Nic dodać, nic ująć ta płyta właśnie taka jest. Dla wyznawców talentu lidera (należę do nich) to kolejny kamień milowy ewolucji jego stylu. Tutaj zdecydowanie najmniej - na tle całego dorobku wirtuoza wszelkiej maści akordeonów -  pierwiastka typowego dla żydowskiego zaśpiewu czy skal. I chyba tutaj właśnie najbliżej do jazzowego idiomu, również dzięki trudnemu do przecenienia wkładowi trębacza – Tomasza Ziętka. Typowa dla wcześniejszych dokonań Bestera „klezmerka” ustępuje tutaj miejsce niemal klasycznej elegancji, wkładającej całość w ramy tak piękne, że dzięki artyzmowi pozostałych członków formacji (szczególne brawa dla kolejnego z długiej listy Pospieszalskich – kontrabasisty - Mikołaja, syna Marcina) muzyka ta może gościć na scenach klasycznych jak i jazzowych czy world music. W przypadku płyt, o których piszemy na łamach Jazz Forum, nieczęsto używamy zwrotów „piękna”, „przejmująca”, „głęboka”. Zdają się one odrobinę nie przystawać do jazzowej materii, specyficznej narracji i retoryki. Ale co począć, gdy muzyka na Metamorphoses taka jest? Reasumując –polecam.
Piotr Iwicki  - Jazz Forum

                     Od lewej: Jarosław Tyrała, Jarosław Bester, Oleg Dyyak, Mikołaj Pospieszalski
 
„(…………..)Otwierający album utwór „Hope" oparty jest na prostej, łatwo wpadającej w ucho melodii, którą można nawet pogwizdywać. Tajemnicza linia basu Mikołaja Pospieszalskiego i zadziwiające, wydmuchiwane bez wibracji dźwięki trąbki występującego gościnnie Tomasza Ziętka (ex Pink Freud) zaciekawią każdego. „The Time of Freedom" to popis wirtuozerii akordeonisty Jarosława Bestera i skrzypka Jarosława Tyrały. Momentami prześcigają się w nutach niczym sprinterzy, to znów zwalniają, by zagrać chwytliwy motyw. Kontrasty rytmów i harmonii znajdziemy także w tytułowym temacie. Ukłonem w kierunku tango nuevo Astora Piazzolli jest kompozycja „The Life of a Man".
Bestera inspirują melodie ludowe, tak jak w utworze „The God - Forsaken", gdzie podsuwa prosty motyw do improwizacji. Nostalgiczne solówki akordeonu, trąbki i skrzypiec krzyżują się i przeplatają w sposób chwytający za serce. Klarnet Olega Dyyaka nieodparcie kojarzy się z muzyką klezmerską Kazimierza, ale jego w „Prologu" przenosi nas na ukraińskie stepy. Następująca po nim kompozycja „Solitude" jest jakby retrospekcją dawnej świetności Rzeczpospolitej obejmującej wiele narodów.
Na płycie „Metamorphoses" nie znajdziemy wyraźnych związków z muzyką żydowską, co mogłaby sugerować nazwa wydawcy. Są ciekawe kompozycje, różnorodne aranżacje, częste zmiany nastrojów, a przede wszystkim wirtuozeria i pomysłowość w solówkach. Jarosław Bester może ubiegać się o palmę pierwszeństwa wśród najlepszych akordeonistów-improwizatorów. To album dla zwolenników ambitnej muzyki improwizowanej, ale i melodii świata.”

Marek Dusza - Rzeczpospolita