czwartek, 27 czerwca 2013

Bester Quartet - Krakoff



Nakładem wydawnictwa For Tune ukazał się nowy - pierwszy w historii zespołu Bester Quartet album zawierający płytę CD i DVD.


Zespół jest nowym obliczem legendarnego The Cracow Klezmer Band, który powstał w 1997 roku w Krakowie z inicjatywy kompozytora i akordeonisty Jarosława Bestera. Za sprawą wypracowania oryginalnego, odważnego artystycznie repertuaru, opartego głównie na kompozycjach własnych lub też przygotowanych specjalnie dla tego składu instrumentalnego, zespół nieustannie zdobywa uznanie krytyki muzycznej, jak i publiczności na całym świecie. W styczniu 2013 roku w Filharmonii Narodowej w Warszawie odbył się koncert, na którym oprócz materiału z ostatniego albumu „Metamorphoses” zespół wykonał utwory z przygotowanej dopiero płyty z muzyką Mordechaja Gebirtiga (premiera latem 2013 roku), oraz dwie kompozycje z wcześniejszych płyt. Na wydawnictwo składa się płyta DVD (pierwsza w karierze zespołu) zawierająca rejestrację filmową tegoż koncertu, oraz płyta CD z koncertową ścieżką dźwiękową. Zobaczycie zespół, który wyszedł z knajpek z krakowskiego Kazimierza , po piętnastu latach istnienia zaczarował publiczność zgromadzoną w najbardziej nobliwej polskiej sali koncertowej.
 
 
Album, tak jak wszystkie wydawnictwa For Tune ma bogato ilustrowaną, znakomicie przygotowaną od strony edycyjnej książeczkę.

Zapraszam na stronę www.for-tune.pl - gdzie płytę możecie kupić.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dominik Wania Trio - RAVEL

 
 
W najbliższą niedzielę - 23 czerwca 2013 roku o godzinie 19:00 w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski  Sala Laboratorium  odbędzie się koncert promujący płytę RAVEL. Zagra Dominik Wania Trio.

To wyjątkowa okazja aby posłuchać tego Tria. Koncertują bardzo rzadko. Należy mieć nadzieję, że po wydaniu swej debiutanckiej - przepięknej płyty - zespół będzie się na naszych estradach pojawiał znacznie częściej.

Płyta ukaże się nakładem wydawnictwa For Tune



tracklista:
 
01. .Noctuelles
02. Oiseaux tristes 
03. Une barque sur l'océan
04. Alborada del gracioso
05. La vallée des cloches


Zespół:

Dominik Wania – fortepian
Max Mucha – kontrabas
Dawid Fortuna – perkusja


W pięknie wydanej książeczce płyty Maciej Karłowski napisał między innymi:

Maurice Ravel uważał się za kompozytora rozumu nie serca, a proces twórczy, twierdził, to nie owoc natchnienia, lecz intelektualna szarada. Z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza (jego ojciec był Szwajcarem) pisał, niekiedy wręcz diabolicznie trudne do wykonania utwory, w których nie pozostawiał wykonawcy ani zbyt wiele miejsca na własną interpretację, a ani tym bardziej żadnej przestrzeni improwizatorskiej. Musiał być także człowiekiem wielkiego dystansu do własnej twórczości, skoro komentując swoje opus magnum powiedział: „Udało mi się stworzyć tylko jedno dzieło godne uwagi – Bolero. Niestety nie ma w nim ani trochę muzyki. To tylko misterna tkanina symfoniczna. (...) Nie jest przypadkiem, że ten fonograficzny debiut Dominika Wani, dzieje się właśnie wokół muzyki Ravela. Nie jest też pewnie przypadkiem, że odnosi się do jednej konkretnej kompozycji francuskiego impresjonisty, fortepianowej miniatury „Miroirs”, napisanej w latach 1904 - 1905 a zadedykowanej członkom słynnego francuskiego awangardowego Stowarzyszenia Apaczy, którego Ravel był zresztą członkiem. (...) Na płytę „Ravel” czekali wszyscy śledzący muzyczne działania tego wyśmienitego młodego pianisty i jego Tria.
 
 

środa, 15 maja 2013

Grażyna Auguścik i jej przyjaciele - wieczór w Kalinowym Sercu




Już w najbliższą niedzielę Grażyna Auguścik przylecu do Polski. 19 maja wystąpi jako gość koncertu - Krzysztof  Komeda - Muzyka Filmowa w ramach  52 Muzycznego Festiwalu z Łańcucie.

Następnie zagra zaledwie dwa koncerty z duecie z rewelacyjnym chicagowskim pianistą Robem Clearfieldem

20 maja, godz. 20:00, Łomianki, Jazz Cafe, ul. Warszawska 69
22 maja godz. 20:30, Bydgoszcz, Eljazz Club, ul.Kręta 3

23 maja, godz. 20:00 w Warszawa w klubie Wypieki Kultury na ulicy Stolarskiej 2/4 Rob zagra swój solowy koncert, ale Grażyna obicała że na scenie również sie pojawi

Zanim jednak traficie na koncerty obejrzyjcie kilka którkich filmików z wieczoru, który zamienił się w benefis Grażyny Auguscik. W styczniu, w niezwykłym miejscu na warszawskim Żoliborzu ,w Kalinowym Sercu, Grażyna spotkała się ze swoimi przyjaciółmi. Wspólnie z Marią Szabłowską pełnilismy role moderatorów zapraszając na scenę kolejnych gości, prowadząc romowę z naszą Gwiazdą i .. 

ze Sławkiem Wolskim o początkach przygody ze śpiewaniem
. ...po prostu lubiłam śpiewać..


z Arturem Dutkiewiczem - o pierwszej płycie „Sun rise, sun set”
...potem wszyscy myśleli że jesteśmy parą...


z Arturem Dutkiewiczem o pracy w duecie
...pamiętam , ze uczyłem Cie nabijać...


z Arturem Dutkiewiczem o warsztatach i byciu pedagogiem
..jak przyjechałaś na warsztaty to wszystkie studentki szalały za Tobą..


z Violą Śpiechowicz o szukaniu swojego miejsca na ziemi i projektowaniu sukienki z chustek jedwabnych
...to był czas kiedy nie było nic...


 z Violą Śpiechowicz o tym, że kręta droga jest znacznie bogatsza
...mam tylu fajnych ludzi dookoła...


z Bogdanem Hołownią o studiach w Bostonie i płycie „Pastels”
… wokalistki lubiły z nim przebywać...


z Mietkiem Szcześniakiem o pierwszych spotkaniach, kapeluszach i dzieleniu się muzykami
...ciągle zmieniałaś kapelusze...


z Mietkiem Szcześniakiem o lodowym pejzażu i o myślach aby zmienić zawód i o piosence „Spoza nas”
;;;to jest opowieść o mocnych wrażeniach, które zawsze czekają podczas spotkania z Grażyną..


 z Jerzym Iwaszkiewiczem o koncercie Grażyny w Trójce i nagłym olśnieniu
..niech Pani zaśpiewa błagam...

                                 

z Adamem Dobrzyńskim o pierwszym spotkaniu na Myśliwieckiej
… na odkrycie Grażyny Auguścik nigdy nie jest za późno...


z Rafałem Garszczyńskim o Słupski 
.. gdyby Słupsk leżał w Virginii to już dawno byś miała tam swoje muzeum...


środa, 24 kwietnia 2013

Marek Kądziela o muzyce, swoim graniu jazzu, Hunger Pangs i przeróżnych dylematach


Dziś wyjeczhała z tłoczni i drukarni płyta zespołu Hunger Pangs - "Meet Meat".
Szefem zespołu jest gitarzysta Marek Kądziela. Obok niego grają - Tomasz Dąbrowski na trąbce i Kasper Tom Christiansen na perkusji.

Zapraszam na koncerty zespołu w sobotę 27 kwietnia  do Sali Laboratorium CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie na 19:00  i w niedzielę 28 kwietnia do klubu Bajkonur w Łodzi.

Posłuchajcie co o muzyce, swoim graniu jazzu, Hunger Pangs i przeróżnych dylematach mówi Marek Kądziela. Kliknijcie w poniższe obrazki a usłyszycie jego głos.

......czasy naturszczyków się skończyły...
....jestem gitarzystą który ma mocny background harbopowy...

....miałem dylemat jak grać jazz...
....tu można zagrać dużo koncertów...
....Hunger Pangs to jest zespół z któym gram juz kilka lat...
...stworzyłem ten zespół jak się zmęczyłem ładnym brzmieniem...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Hunger Pangs - koncerty promujące płytę Meet Meat






Zapraszam na koncert zespołu Hanger Pangs do Sali Laboratorium – CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie w sobotę 27 kwietnia 2013 roku na godzinę 19:00. Będzie to koncert promocyjny nowej płyty „Meet Meat” wydanej przez nową polską wytwórnie For Tune

Hunger Pangs tworzą Marek Kądziela (gitara), autor większości kompozycji i założyciel, Tomek Dąbrowski (trąbka) oraz Kasper Tom Christiansen (perkusja). Muzycy spotkali się na studiach w Carl Nielsen Academy of Music w Odense (Dania). Wspólnym mianownikiem ich wieloletniej znajomości jest działalność muzyczna zapoczątkowana w 2006 roku,  która trwa do dziś (także w ramach innych formacji, np.: K.R.A.N., OFFquartet, Kasper4).Materiał na płytę powstał w latach 2010 - 2012, i został zarejestrowany w trakcie trzech sesji nagraniowych: w Berlinie i  dwóch w Odense. 




                                                    MAREK KĄDZIELA
 

W książeczce do płyty Edyta Zajdlic napisała:
„Nazwa zespołu pochodzi z książki Marka Hłaski pt. „Nawrócony w Jaffie”. Chodzi o fragment, w którym jeden z bohaterów wyrzuca ostatniego hamburgera przez okno hotelu, pozwalając głodować drugiemu. Nie będziesz przecież syty, jeśli ci powiem, że jestem nażarty. Hamburgera zjada … pies. Hunger Pangs to - słownikowo biorąc - skurcze żołądkowe na tle głodu. I tak też tu jest: stan twórczego głodu towarzyszy muzykom nie tylko w trakcie pracy nad projektem. Owo pragnienie wiele lat wcześniej stało się potrzebą egzystencjalną . Hunger Pangsokreśla tożsamość muzyczną, która kształtowana przez wiele lat, w końcu musi zostać nazwana. „Głód dobrej, bezkompromisowej sztuki, której  brak odczuwamy w dzisiejszym świecie” tak Marek .Kądziela definiuje motywację twórców w sferze muzycznych poszukiwań.

                                               TOMASZ DĄBROWSKI


Esencją brzmienia jest BRAK i OBECNOŚĆ. W składzie zespołu nie ma basu. Ten fakt uruchamia nowy obszar poszukiwań dla silnych osobowości muzyków. BRAK zostaje wypełniony innymi dźwiękami. Charakterystyczne brzmienie trąbki jest rozpoznawalne zarówno na polskiej, jak i europejskiej scenie jazzowej. Tomek Dąbrowski współpracował przy realizacji nagrań z muzykami w Nowym Jorku (Kris Davis, TyshawnSorey, RayDrury). Różnorodność doświadczeń wpływa na efekt końcowy zarejestrowany na przedstawianej Państwu płycie. Oryginalny styl muzyczny dotyczy również duńskiego perkusisty, rodem ze Svendborga. Kasper Tom Christiansen jest autorem kompozycji wykonywanych przez niemiecko - duński kwartet jazzowy FUSK ( z RudiMahall`em na klarnecie basowym). Skandynawskie korzenie muzyka mają niewątpliwy wpływ na indywidualne brzmienie jego perkusji. OBECNOŚĆ Marka Kądzieli jako lidera projektu zaowocowała powstaniem wielowątkowych, rozbudowanych kompozycji. Ich charakter jest różnorodny, pełen sprzeczności: począwszy od punkowej ekspresji, poprzez jazzową wyobraźnię, zawiera elementy ballady i klasycznej muzyki współczesnej. Zabawa brzmieniem nadaje muzyce walory kolorystyczne charakterystyczne dla harmonii sonorystycznej w postaci dysonansowych współbrzmień, szmerów. Podróż muzyczna wybiega poza zdefiniowane obszary konkretnych gatunków, w dużej mierze opiera się na aspekcie emocjonalnym oraz kunszcie artystów na światowym poziomie.”

                                          KASPER TOM CHRISTIANSEN

piątek, 19 kwietnia 2013

Wacław Zimpel o szkole, muzyce, swoich instrumentach, zespołach i nowej płycie Kwartetu




Nowa płyta kwartetu Wacława Zimpla - Stone fog - wydana przez nową polską wytwórnie For Tune.
Poniżej kilka krótkich opowieści Wacława szkole, muzyce, nowej płycie i polskim jazzie.Kliknijcie na poszczególne obrazki i posłuchajcie

 
.... w podstawowej szkole muzycznej grałem na skrzypcach, ale tata kupił mi
harmonijkę ustną......




. .....miałem wrażenie że szkoły są obok muzyki....



.......te wszystkie składy pojawiają się bardzo naturalnie....


.
.....moim ulubionym instrumentem jest klarnet altowy...



.... pewne przestrzenie emocjonalne (...) mogą znaleźć ujście w pewnych
figurach muzycznych ....





Zawiązała się niedawno orkiestra która nosi nazwę To Tu Orchestra ....


 
.....klasyczny jazzowy skład....aczkolwiek ten zespół realizuje zasadę polifonii....




 
.Polska jest bardzo wyjątkowym miejscem na jazzowej mapie świata......


Wacław Zimpel Quartet - Stone Fog


 Z radościa donoszę że rozpocząłem współpracę z nową polską wytwórnią płytową FOR TUNE. Jest to niezwykle ambitne przedsięwzięcia za którym stoi człowiek biznesu Witold Zińczuk, a także człowiek jazzu - Jarosław Polit.


W sobotę 20 kwietnia w sali Laboratorium Centrum Sztuki Współczesnej zagra Quartet Wacława Zimpla. Będzie to premiera nowej płyty Quartetu - pierwszej For Tune która szczęśliwie opuściła tłocznię.



Tłumnie przybywajcie zatem na godzinę 19:00. Na stoisku For Tune znajdzie się również druga premierowa płyta tegoż wydawnictwa - Piotr Damasiewicz Project - Imprographic 1


Patrząc na obie okładki zapewne zauważyliście charakterystyczną koncepcję artystyczną. Czarno-białe zdjęcia, układ czcionki, elementy kolorystyczne.

Już wkrótce kolejne tytuły, a do końca roku......ma być ich około czterdziestu!!!!!. Będzie o czym pisać..

wtorek, 26 marca 2013

Ludowe korzenie Lutosławskiego - koncert




24 marca w Studiu im. Witolda Lutosławskiego w ramach 17 Wielkanocnego Festiwalu Ludwika van Beethovena odbył się koncert - Ludowe Korzenie Lutosławskiego-  w którym wystąpili (grając wspólnie):



Trio Jana Smoczyńskiego:
Jan Smoczyński
Wojciech Pulcyn
Tomasz Waldowski

Janusz Prusinowski Trio:
Janusz Prusinowski - skrzypce, harmonia, śpiew
Michal Żak - klarnet, flet drewniany, szałamaja
Piotr Piszczatowski - baraban, bębenek obręczowy, skrzypce
Piotr Zgorzelski - basy, kontrabas

ATOM String Quartet
Dawid Lubowicz – skrzypce
Marcin Hałat – skrzypce
Michał Zaborski – altówka
Krzysztof Lenczowski – wiolonczela

Karolina Beimcik - śpiew 

oraz
                                        GRAŻYNA AUGUŚCIK




                    Przed koncertem miałem przyjemność opowiedzieć o genezie projektu.




Występ na  Wielkanocnym Festiwalu Ludwika van Beethovena jest dla każdego artysty wielkim zaszczytem. Pani Elżbieta Penderecka zaprosiła Grażyna Auguścik do udziału w Festiwalu, jednak wiedzieliśmy że musimy pokazać tu projekt premierowy. Było dla nas jasne również to że nie może to być zwykły jazzowy koncert. Kontekst muzyki klasycznej był dla nas oczywisty. Chciałbym przypomnieć że w roku 2010 Grażyna zaprezentowała swój niezwykle oryginalny koncert Chopinowski gdzie utwory fortepianowe zaaranżowane zostały na głos cztery puzony, akordeon i kontrabas. Jeden koncertów odbył się w Chicagowskim Milenium Park. Zgromadził wielotysięczną publiczność, a jeden z krytyków zaliczył ten koncert do 10 najważniejszych które odbyły się w Chicago. Na liście oprócz Grażyny znalazły się takie nazwiska jak Miles Davies, Ella Fitzgerald..

I jeszcze jeden ważny element który zdecydował o kierunku naszego myślenia.
Grażyna Auguścik jest artystką, która konsekwentnie od lat wzbogaca swój repertuar o tradycyjne polskie pieśni ludowe. W ten sposób  do świata jazzu wprowadzone zostały -  Matulu, Krywań  i wiele innych. Tego typu utwory znajdą Państwo na płytach River, Past Forward, czy choćby na nagranej wspólnie z Triem Andrzeja Jagodzińskiego i orkiestra AUXO płycie Muzyka Polska

W maju ubiegłego roku siedząc w garderobie przed jednym z koncertów zaczęliśmy rozmawiać o koncercie dla Festiwalu i niemal natychmiast ustaliliśmy że skonstruujemy koncert  który inspirowany będzie kompozycjami Witolda Lutosławskiego w których wykorzystywał on polski folklor..

Utwory te Witold Lutosławski komponował w pierwszej połowie lat 50-tych. Tu  krótki cytat z IX tomu Historii Muzyki Polskiej pióra Tadeusza Kaczyńskiego , tomu poświęconego Witoldowi Lutosławskim

„Żadnego z folklorystycznych utworów Lutosławski nie włączył do katalogu swoich głównych dzieł, z wyjątkiem Koncertu na orkiestrę. Przyczyn zaliczenia ich w ten sposób do drugiej kategorii można upatrywać w tym, że większość z nich powstała na konkretne zamówienia, przyjmowane w celach zarobkowych. Do folkloru sięgnął wprawdzie dobrowolnie, ałe oparte na nim utwory nie uważał za całkowicie samodzielne. Pracując nad własnym systemem kompozytorskim nie był bowiem jeszcze zdolny posunąć się do przodu o własnych siłach. Potrzebował - jak się wyraził - „protezy", którą stał się dla niego folklor. W związku z tym wolał ten dział swojej twórczości nazywać „nurtem", a nie „okresem"

Z tych kliku zdań jasno wynika że Witold Lutosławski nie  cenił zbytnio utworów napisanych w „nurcie” związanym z muzyka ludową. Tu jednak pozwolę sobie na małą osobistą dygresję. Podstawową i średnia szkołę muzyczna skończyłem w klasie klarnetu. Na obu stopniach edukacji jednym z utworów które musiałem wykonać na egzaminach końcowych były Preludia Taneczne Witolda Lutosławskiego. Dla mnie to właśnie ten utwór były pierwszą XX-wieczną kompozycją  z którą musiałem się zmierzyć jako młody muzyk.  Być może dlatego że katalizatorem był w tym przypadku folklor wejścia w świat muzyki współczesnej okazał się bezbolesny, a jednocześnie intrygujący. Pamiętam  z podstawówki że gdy z panią akompaniatorką ćwiczyłem Preludia Taneczne na sali nagle pojawiały się koleżanki i koledzy pragnący posłuchać tej niezwykłej muzyki innej niż utwory na co dzień grywane w szkołach.. Kilku  kolegów z tej właśnie grupki do dziś zajmuje się wykonywaniem i komponowaniem muzyki współczesnej

Na koncercie widzowie nie usłyszeli jednak utworów Witolda Lutosławskiego. Były to nowe kompozycje inspirowane zarówno twórczością mistrza, ale także muzyką ludową, a.także utwory  ludowe zagrane w sposób tradycyjny.

Gdy wspólnie z Grażyną  wymyśliliśmy koncepcje utworu trzeba było znaleźć muzyków którzy nam ją zrealizują.  Grażyna od razu zaproponowała aby kompozycja utworów zajął się znakomity pianista, kompozytor i producent muzyczny Jan Smoczyński. Ku naszej radości propozycje przyjął i przystąpił do pracy nad utworami. .


Pierwszym wyborem Grażyny jeśli chodzi o zespół grający muzykę ludową był  Janusz Prusinowski Trio. Wiedza Janusza Prusinowskiego na temat  muzyki ludowej, znajomość źródeł  okazała się dla projektu bezcenna. Janusz podsyłał nam różne materiały z których Jan komponując koncert mógł korzystać.



Trzeci element zespołu, reprezentujący w pewnym sensie świat muzyki klasycznej to kwartet smyczkowy, jedyny w Polsce w którym wszyscy ,muzycy improwizują , czyli  Atom String Quartet




Ot fragmenty dwóch recenzji koncertu które już sie pojawiły w sieci:.

Dorota Szwarcman w swoim blogu - Co w duszy gra - napisał miedzy innymi::
 „Ludowe korzenie Lutosławskiego” – takie hasło może być ryzykowne dla purystów, którzy wiedzą (ale przecież wszyscy wiedzą, którzy mają jakieś o nim pojęcie), że Lutosławski komponował używając tematów ludowych, bo przez pewien czas po prostu nie mógł inaczej – bo socrealizm. Tak więc raczej nie korzenie, lecz tworzywo, i to tylko na pewien czas; kompozytor je porzucił, kiedy tylko mógł.(....) . Ten program został zaaranżowany w większości przez Jana Smoczyńskiego, a poza jego triem udział wzięli Atom String Quartet oraz Trio Janusza Prusinowskiego, które poza udziałem w tych aranżach grało też parę ludowych autentyków, świetnie uzupełniających całość. Główną jednak bohaterką koncertu była Grażyna Auguścik, do której ten repertuar pasował idealnie, bo to przecież właśnie ona wprowadziła motywy polskiego folkloru do wokalu jazzowego. Śpiewała znakomicie, a trzeba powiedzieć, że aranże były bardzo – by tak rzec – taktowne, nie naruszające substancji, bo, co ciekawe, okazuje się, że harmonizacje Lutosławskiego – cierpkie brzmienia, zestawienia akordów – są nawet trochę jazzujące. Dwa fragmenty Tryptyku śląskiego były śpiewane z tekstem, z kolei części Małej suity i Preludiów – scatem, częściowo w unisonie z klarnetem lub fletem. Całość była nagrywana, więc może coś z tego będzie…
Wszyscy byliśmy pełni podziwu dla artystki, która przeżywa właśnie życiową tragedię, a mimo to nie tylko nie przerwała wizyty w Polsce, ale dała tak znakomity koncert niczego nie dając po sobie znać. Nieprawdopodobny profesjonalizm"

Mam dwie uwagi do tego co napisała Dorota. Określenie - ARANŻACJA - jest w tym wypadku nie właściwe. Mamy tu bowiem do czynienia z INSPIRACJĄ - a to co innego. Przesadą jest tu również doszukiwania się - " harmonizacji Lutosławskiego"..




 Tomasz Handzlik napisał natomiast::
"(.....) Dobrze więc się stało, że w związku ze świętowanym w tym roku jubileuszem kompozytora Auguścik je przypomniała. Tym bardziej, że za sprawą aranżacji, której dokonał młody pianista jazzowy Jan Smoczyński, otrzymaliśmy prawdziwą perełkę.
Zamysł był taki, by na bazie kompozycji Lutosławskiego stworzyć kompozycje jazzowe, będące zarówno muzycznymi miniaturami, jak też punktem wyjścia do improwizacji. Stąd w zespole Auguścik trio jazzowe Smoczyńskiego (Wojciech Pulcyn – kontrabas, Tomasz Wałdowski – perkusja oraz lider na fortepianie i instrumentach klawiszowych), jak też Atom String Quartet, czyli smyczkowy kwartet grający jazz. Drugi element tego projektu, to ludowa kapela Jana Prusinowskiego, która folkowo-jazzowe aranżacje utworów Lutosławskiego uzupełniała prawdziwymi melodiami, tańcami czy piosnkami ludowymi (żywiołowymi do tego stopnia, że co poniektórzy członkowie zespołu ruszyli na scenie w taneczne pląsy).

Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak warstwa jazzowa. Smoczyński znalazł bowiem genialną receptę (nie on pierwszy) transpozycji klasyki czy też folkloru na język improwizacji. Pięknie więc zabrzmiały duety Auguścik z fletem lub klarnetem (kapitalny Michał Żak), które z subtelnej bądź skocznej melodii przeradzały się w takt rozwoju frazy w czysto improwizowane, a nawet free jazzowe szaleństwa jazzowego tria.
Auguścik zachwycała mocnym i klarownym głosem o niezwykle szerokim ambitusie. Czyste uderzenia w bardzo wysokim rejestrze mroziły krew w żyłach, by chwilę później zaczarować nas niskim, nieco chłodnym i tajemniczym tembrem. Tak właśnie zabrzmiała wywiedziona z „Tryptyku śląskiego” kompozycja, którą Smoczyński kapitalnie zaaranżował na modłę klasycznej jazzowej ballady. On sam porwał też zgrabnie wplecioną w ten folkowo-jazzowy klimat elektroniką i kosmicznymi frazami wygrywanymi na kultowym syntezatorze ARP Odyssey. (...)
I jeszcze post scriptum. Muzyczny świat obiegła już wiadomość, że Grażynę Auguścik na dzień przed niedzielnym koncertem dotknęła rodzinna tragedia. Artystka mogła odwołać występ, to zrozumiałe. W obliczu takiego cierpienia każde wypowiedziane słowo, nawet kondolencje brzmią jak banał. Trzeba jednak podkreślić, że to, iż Auguścik zdecydowała się zaśpiewać, że nie zerwała festiwalowego programu świadczy o jej ogromnym profesjonalizmie:".

Pierwszy koncert jest za nami. Przed nami wielkie zadanie pokazanie go światu. Mamy się bowiem czym pochwalić.

Autorem zdjęć które tu umieściłem jest . Bruno Fidrych. -  copyright „Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena”. Na tym poniżej  Pani Elżbieta Penderecka wręcza Grażynie Auguścik, kwiaty
.
Na zakończenie zachwycona publiczność




 

          

czwartek, 27 grudnia 2012

Bester Quartet




Mijający 2012 rok będzie w historii zespołu Bester Quartet szczególny, bowiem w lipcu  w nowojorskiej wytwórni Tzadik Johna Zorna ukazała się pierwsza płyta sygnowana nowa nazwą grupy - znanej wcześniej jako Crakow Klezmer Band.


  Nowy 2013 zaczyna się bardzo interesująco. Już 10 stycznia Bester Quartet zagra w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Koncert rejestrować będzimy z myślą o wydaniu pierwszego DVD w historii zespołu. Serdecznie zapraszamy wszystkich którzy będą wówczas w Warszawie. Wiemy, że Filharmonia sprzedała jak dotąd ponad 3/4 biletów, a więc jeszcze można je kupić. Śpieszcie się jednak bo myślę że w dniu koncertu może ich już w kasie nie być.  

 Cztery dni później Bester Quartet rozpoczyna nagranie kolejnej -  ósmej już płyty. Tym razem będą to aranżacje muzyki Mordechaja Gebirtiga - "PROJECT GEBIRTIG". 

Niemal natychmiast po zakoczeniu nagrań zespół wsiada w samolot i leci na koncert do Rzymu.

W oczeliwaniu na nowe wydawnictwa zachęcamy do kupowania płyty "Metamorphoses". Dziś w poznańkim Wydaniu Gazety Wyborczej ukazała się recenzja płyty - autorstwa Tomasz Janasa

Cała recenzja poniżej:
 
"Metamorphoses" zespołu Bester Quartet to doskonała propozycja dla fanów world music i jazzu. Nagrali ją muzycy związani z The Cracow Klezmer Band, wydała ją wytwórnia Tzadik, a w Polsce posłuchamy jej dzięki poznańskiej oficynie Multikulti "Metamorphoses" to z jednej strony album debiutancki, ale jednocześnie siódmy w dyskografii zespołu. Jak to możliwe? Zespół Bester Quartet, który nagrał ten krążek, formalnie rzeczywiście debiutuje. Tyle że jest on bezpośrednim kontynuatorem dokonań The Cracow Klezmer Band.
Drugi z wymienionych zespołów między rokiem 2000 a 2007 wydał sześć płyt - wszystkie nakładem prestiżowej oficyny Tzadik. Potem, m.in. ze względu na dalekie odejście od idei grania muzyki klezmerskiej, grupa zmieniła nazwę. Oczekiwanie na nowy materiał zespołu trwało prawie sześć lat. Jednak wszelkie obawy co do artystycznej formy muzyków rozwiewa już rozpoczynający całość utwór "Hope" ze zwiewną melodią, lekko orientalizującą, prowadzoną przez akordeon lidera Jarosława Bestera wspieranego momentami przez grającego tu gościnnie na trąbce Tomasza Ziętka (znanego m.in. z grupy Pink Freud). Utwór rozkwita w improwizację - pełną swobody i blasku.
Kolejne tematy potwierdzają, że nie tylko pod względem kompozytorskim, ale też aranżacyjnym i wykonawczym "Metamorhoses" jest dziełem domkniętym i przemyślanym do ostatniego szczegółu. Utwór "The Time of Freedom" zdaje się zmierzać w kierunku muzyki współczesnej, ale także folku, również tradycji żydowskiej. "The Magic Casket" jeszcze wzmacnia skojarzenia nurtem etno. Dla odmiany tytułowy "Metamorphoses" szybuje gdzieś w kierunku ekstatycznej jazzowej improwizacji. "The Life of a Man" już od pierwszego przesłuchania wpada w ucho dzięki urzekającej melodii - bo też nie przypadkiem dedykowany jest Astorowi Piazzolli. "The God-Forsaken" zniewala liryzmem i melancholią, a ponowna obecność Ziętka zdaje się nas niemal odsyłać do wielkich nagrań trębacza Dave'a Douglasa sprzed kilku lat. Z kolei "The Fantasia" to utwór momentami niemal taneczny, motoryczny.
Wspomniana powyżej różnorodność składa się na fascynującą całość. Właśnie fakt występowania obok siebie utworów nieco odmiennych w charakterze, za to spojonych wspólną wizją i interpretacją, sprawia, że słucha się tego krążka z niesłabnącym zainteresowaniem. Bester Quartet zgrabnie wymyka się wszelkim gatunkowym szufladkom (muzyki klezmerskiej, folkowej, jazzowej, współczesnej), tworząc z wielu elementów swoją własną, autorską, przejmującą i porywającą opowieść. To na pewno jeden z najlepszych krążków nagranych przez krajowych artystów w tym roku.
Do Polski płyta dotarła z pewnym opóźnieniem (na świecie ukazała się już kilka miesięcy temu), na szczęście, staraniem polskiego dystrybutora Tzadika (poznańskiego Multikulti), jest już dostępna. Naprawdę warto po nią sięgnąć!"


Polska muzyka w radiu

Zbyt mała ilość polskiej muzyki w mediach - to jeden z głównych problemów z jakim borykają sie polscy artyści i managerowie muzyczni. Tymczasem wśród radiowców podnoszą się głosy że polskiej muzyki w radiach jest za dużo. W ubiegłym tygodniu przeczytałem taki tekst w branżowym newsletterze kolegów radiowców. Poniżej moja odpowiedź opublikowana w tymże.  Myślałem że zostanę przez czytelników wbity w ziemię, a tymczasem na forum pojawiły się dwa wpisy podzielające moją diagnozę sytuacji. Mój tekst poniżej:

W swoim życiu miałem to szczęście, że mogłem na Radio popatrzeć z kilku stron. Najpierw w latach osiemdziesiątych grałem w kapelach rockowych. Do radia przychodziłem na wywiady i miałem to szczęście, że piosenki moich zespołów nie miały problemów ze znalezieniem drogi na radiową antenę. W latach dziewięćdziesiątych współtworzyłem rynek radiofonii komercyjnej. Jako szef muzyczny i programowy rockowego radia Wawa praktycznie jednoosobowo decydowałem, co powinno znaleźć się na antenie radia a co nie. Potem, gdy zostałem szefem programu Grupy Radiowej Agory zacząłem tworzyć radio „nowoczesne”, którego niemal każdy element był poddany badaniom. Muzyka została zapieczętowana w playliście.

Był to moment, w którym ostatecznie uformował się nasz radiowy rynek. Z roku na rok stawałem się coraz bardziej urzędnikiem wypełniającym procedury. Po kilkunastu latach bycia w radiowym oku cyklonu ponownie wywróciłem moje zawodowe życie do góry nogami. Od 2004 roku powróciłem do zawodowego zajmowania się muzyką, a prowadzenie audycji radiowych stało się moim hobby.

Gdy stanąłem po drugiej stronie i gdy to ja, jako muzyk, stałem się petentem zabiegającym o zainteresowanie radiowców zrozumiałem w jak trudnej sytuacji znaleźli się polscy muzycy i jak niewiele o ich zawodowej sytuacji wiedzą radiowcy.

Postanowiłem napisać ten tekst poruszony artykułem „Prawo bardziej, nie rynek” Tomasza Kaczyńskiego – redaktora naczelnego Grupy Gra. Jeden z akapitów poświęcił obowiązkowi „promowania” – jak się wyraził – polskich wykonawców. Tomasz pisze – „Zacieramy jednak powoli granice różnicujące muzycznie stacje radiowe. Dorzucamy się do portfeli polskich artystów i strażników ich praw autorskich. Musimy, więc grać polskie piosenki tym samym promując ich autorów i jeszcze płacimy za to”.

W tych trzech zdaniach pojawiło się kilka spraw, do których muszę się odnieść.

Koledzy radiowcy – zastanówmy się – gdzie leży główny problem „zacierania się granic” – o których pisze Tomasz. Sami wiecie jak trudno jest polskiemu wykonawcy przebić się na radiową antenę ze swoją najnowszą produkcją. Podstawowym argumentem szefów muzycznych stacji wzbraniających się prze graniem polskich piosenek jest to, że polska muzyka jest marną kopią przebojów zachodnich. Bardzo często jest to prawda, ale……czy szef muzyczny Zetki, RMF, Trójki, ESKI, WAWY puści na antenę polską piosenkę, która, nie przypomina przeboju zagranicznego, odbiega od przyjętej piosenkowej sztancy? Uświadommy to sobie wreszcie, że to my radiowcy doprowadziliśmy do tego, że artyści którzy mają ambicje funkcjonować w masowej pop kulturze są właśnie przez nas zmuszani do powielania schematu – przeboju radiowego – bo inaczej nie mają najmniejszej szansy na antenowe zaistnienie. Wykształciliśmy zasadę, która powoduje, że muzycy, którzy komponują oryginalną, polską muzykę dawno już przestali mieć nadzieję na jej prezentacje w radiu i nawet o to nie zabiegają, a Ci, którym na tym zależy produkują podróbki – bo radiowcy właśnie tego oczekują.

Drugi mit, który w polskim społeczeństwie jest powszechny to zasobność portfeli polskich artystów. Otóż koledzy radiowcy, pauperyzacja polskiego środowiska muzycznego jest wręcz przerażająca. Musicie przecież wiedzieć, że płyty praktycznie przestały się sprzedawać. Koszty produkcji materiału muzycznego na płytę najczęściej przekraczają wpływy ze sprzedaży nośnika. Jak wiecie również internet nie wygenerował jeszcze mechanizmów, które pozwalają na zarabianie na umieszczanej tam przez artystów muzyce, a na dodatek jak wiecie większość użytkowników uważa, że muzyka w necie powinna być za darmo. Aby muzyk mógł zarobić pozostają, więc koncerty. Ale i tu mamy poważny kryzys, którego ten rok był apogeum. Pieniądze państwowe z budżetów kultury przeszły do budżetów promujących Euro 2012. Płatne koncerty to rzadkość. Jeśli już zespół zdecyduje się na zagranie koncertu za bilety, to przy średniej cenie za bilet 20 PLN jest w stanie w klubie dostać 2000 PLN. Jeśli zespół składa się z czterech osób to widzicie, że po zapłaceniu za transport, nocleg i jedzenie, w kieszeni zostaje jedynie dziura. Efektem jest to, że portfele 95% polskich muzyków są puste.

Pomimo sytuacji, w której ponad trzydzieści procent muzyki w radiach powinna być polska (i tu chodzi tylko o piosenki bo muzyka instrumentalne w myśl ustawy się nie liczy) i tak większość współczesnej produkcji polskiej na radiowych playlistach się nie znajduje. Radiowcy w kółko grają „sprawdzone” przeboje z lat 80-tych i 90-tych. Nic dziwnego, że wydaje im się, że kółko grają to samo. Od szefa muzycznego jednej BARDZO WAŻNEJ stacji radiowej usłyszałem ostatnio, że tygodniowo wprowadzają na playlistę tylko jedną polską piosenkę…..

Wnioski? Klucz, do jakości i różnorodności polskiej muzyki leży w Waszych rękach koledzy Radiowcy. Jeśli otworzylibyście szerzej drzwi do Waszych playlist dla oryginalnej polskiej twórczości, okazało by się, że jej poziom jest wyższy niż Wam się dzisiaj wydaje. Zyskałby na tym Wasze anteny. Jeśli tego nie zrobicie – kondycja polskiej muzyki rozrywkowej będzie pikować w dół, a Wasze anteny będą pełne szmiry. Oczywiście powiecie zaraz, że Wasi słuchacze nie chcą słuchać nowych, dziwnych polskich piosenek. Sami jednak wiecie, że słuchacze chcą tego, do czego są przyzwyczajeni. To WY kształtujecie ich wrażliwość i gust. Musimy to sobie otwarcie powiedzieć, że wychowaliśmy pokolenie przywykłe do kulturowego plastiku. Czy nie widzicie w tym swojej winy? Ja tę winę w sobie dostrzegłem, ale dopiero wtedy, kiedy stanąłem po drugiej stronie radiowego lustra.

Koledzy radiowcy w Grecji, Francji, Niemczech nie mają podobnych dylematów jak my. Tam granie ich własnej muzyki jest czymś naturalnym, wystarczy tylko włączyć radio.

wtorek, 13 listopada 2012

Premiera płyty - Grażyna Auguścik - Man behind the sun


Już jest w sklepach!!!! Śpieszcie kupić bo to naprawdę piękna płyta. W środku znajdziecie tekst Rafała Garszczyńskiego o Grażynie, o Nicku Drake i o płycie. Ponieważ wydawnictwo jest międzynarodowe, to zamieszczony tam tekst jest po angielsku.. Jeśli wolicie czytać po polsku to zapraszam do lektury. Oto cały płytowy tekst Rafała:



Graż…

Wieloletnia obserwacja muzycznej drogi Grażyny Auguścik jest doprawdy fascynująca. To opowieść o skromnej do dziś dziewczynie ze Słupska , która uczyła się grać na gitarze w lokalnej szkole muzycznej. W końcówce lat siedemdziesiątych Grażyna postanowiła zacząć śpiewać. Początkowe próby obejmowały zarówno śpiewanie jazzowe, to nowoczesne, jak i to bardziej tradycyjne. Nieco po drodze próbowała piosenki studenckiej, i bardziej rozrywkowych form dotarcia do szerokiej publiczności zdobywając w Polsce nagrody na ważnych festiwalach.
Nie wypominając Grażynie wieku, zdecydowała się wyjechać na studia do Berklee College of Music w Bostonie dość późno, jak na wokalistkę w wieku ponad 30 lat. Pewnie była w swojej grupie najstarsza… Pewnie też była najlepsza… W sumie nieważne czy lepsza od innych, ale na pewno była bardzo dobra.
Zanim skończyła jedną z najsłynniejszych jazzowych szkół świata zdążyła już na dobre zaistnieć na najbardziej konkurencyjnym z jazzowych rynków. Od dawna mieszka na stałe w Chicago. Często gra również koncerty w Polsce. Potrafi uwieść największe sale koncertowe wypełnione po brzegi wymagającą publicznością, jak i dać z siebie wszystko dla kilkunastu osób. Kocha muzykę, od lat będąc jej oddana bez reszty. Nie szuka popularności, codziennie robi swoje…. Większość swoich płyt wydaje sama, co wymaga nie tylko zdolności organizacyjnych i wiele cierpliwości, ale przede wszystkim wielkiej wiary we własny talent i umiejętności.
Grażyna od lat współpracuje z młodymi muzykami z Chicago. Kiedy ma okazję, chętnie gra też z największymi nazwiskami. Śpiewała między innymi z Jimem Hallem, Johnem Medeskim, Michaelem Breckerem i Patricią Barber.
Ja już nie pamiętam, kiedy usłyszałem ją pierwszy raz na żywo. Znam wiele osób, które po jednym występie Grażyny są jej fanami już na zawsze.
Grażyna Auguścik idzie swoją własną drogą. Ciągle poszukuje nowych pomysłów. Ileż na świecie powstaje nowych płyt z kolejnymi wersjami jazzowych standardów. Właściwie o wszystkich z nich później piszemy, że to kopiowanie czegoś co już było. O żadnej z płyt Grażyny nie potrafiłbym tego napisać, choć często korzysta ze znanych kompozycji.
Grażyna powiedziała mi kiedyś, że głos jest potęgą. Istotnie, to najbardziej skomplikowany instrument na świecie, wyposażony w nieskończoną ilość barw i przewyższający możliwościami artykulacyjnymi wszystkie inne skonstruowane przez człowieka maszyny do produkcji dźwięków… Dlaczego więc nie ma zbyt wielu wybitnych wokalistek? Żeby śpiewać, trzeba mieć coś do opowiedzenia. Można być wirtuozem gitary, czy saksofonu. Nie można być wirtuozem głosu. Śpiew jest sposobem na przekazywanie emocji i narzędziem do wyrażania siebie umożliwiającym opowiedzenie historii, których nie da się opowiedzieć przy pomocy innego instrumentu…
Grażyna nie szuka jednak popularności. Ona gra muzykę i robi swoje… konsekwentnie od wielu lat.

Nick…

Nick Drake to ukryty skarb. Każdy zna Boba Dylana. On jest wielkim poetą. Niektórzy potrafią jednak dostrzec, że są też inni, a wśród nich tacy, którzy mimo, że nie zrobili równie wielkiej światowej kariery, zasługiwali na nią z pewnością. Częścią legendy wielu muzyków jest ich krótkie, bądź pogmatwane życie… Wśród nich są z pewnością Tim Hardin i Tim Buckley – Amerykanie i jeden jedyny w gronie największych poetów rocka Anglik – Nick Drake. Co różni amerykański folk od angielskiego, a raczej Nicka Drake’a od pozostałych? Nick Drake to nie tylko teksty, to również świetne muzycznie kompozycje. U Nicka Drake’a muzyka nie jest tylko dodatkiem do śpiewanego tekstu. Jest jego częścią, podkreślającą jego znaczenie nie tylko melodią, ale też aranżacją, wykorzystującą całkiem pokaźne instrumentarium do tworzenia mrocznej, co tu dużo ukrywać… depresyjnej aury. W ten sposób Nick Drake staje się Muzykiem a nie tylko poetą z gitarą w ręku.
Jednak nie to najbardziej odróżnia Nicka Drake’a od Boba Dylana, Tima Hardina i Tima Buckleya, to fakt, że śpiewa o swoich własnych, a nie cudzych emocjach i uczuciach. Bob Dylan pozostaje największym poetą rocka. Powinien dostać za to literackiego Nobla (niestety do dziś nagrody nie dostał…. A czasu na to pewnie coraz mniej, bo Nobla przyznaje się tylko żyjącym). Jednak Bob Dylan to głos pokolenia, Tim Hardin i Tim Buckley też śpiewają często komentując bieżące wydarzenia, czy opowiadając historie podsuwane przez innych. Taką tradycję odziedziczyli po poprzednim pokoleniu wędrujących bardów – Woodym Guthrie i Pete Seegerze. To samo w sobie nie jest złe, jednak za wszystkich śpiewać się nie da. Nick Drake tego nie robił, nie chciał naprawiać świata, nic nie chciał… poza śpiewaniem i opowiadaniem światu tego, co miał w głowie ten ogarnięty nieśmiałością introwertyk.  Nic nie chciał… Wielu uważa, że nawet nie chciało mu się żyć..
Nick Drake nie był głosem pokolenia, śpiewał o swoim świecie, nie o świecie innych. Był i do dziś jest w związku z tym prawdziwy i aktualny… Nick Drake potrafił napisać melodie, które przyklejają się do ucha i nie potrafimy o nich zapomnieć. Niebanalne, nieoczywiste, a jednak takie, które latami będziemy nucić nie wiedząc co to jest. W melodiach Nicka Drake’a można odnaleźć zarówno elementy dawnej muzyki staroangielskiej, jak i zaszczepione przez muzyków Fairport Convention bluesowe frazy, ale to w sumie nie jest najważniejsze… Tej muzyki nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, bo nie trzeba… A to cecha nagrań najwyższej próby.
Tak więc to muzyka w pełni autorska, emocjonalna, raczej niezbyt łatwo poddająca się adaptacjom. Dlatego też niezwykle rzadko jego piosenki nagrywają inni. Pierwszym, który się odważył był Elton John, zanim wydał swoją pierwszą autorską płytę i zanim ukazała się pierwsza płyta samego Nicka Drake’a. Później sukcesem były raczej nagrania instrumentalne – jak choćby Brada Mehldaua.
Nick Drake był nie tylko poetą. Był wirtuozem gitary. Na jego drugim z trzech albumów zagrał John Cale (Velvet Underground), przyszedł do studia na chwilę i już tam został.  Robert Smith (The Cure) nazwę zespołu wymyślił zainspirowany jedną z piosenek Nicka Drake’a, a jego grę na gitarze nazwał niemożliwą do podrobienia. Jego nagrania fascynują dzisiejsze gwiazdy, jak Peter Buck (R.E.M.), Kate Bush, Ben Watt (Everything But The Girl), Paul Wheeler, czy Elvis Costello.
Wielu porównuje jego historię do równie niezwykłego życia Roberta Johnsona. On również nagrywał śmiertelnie zawstydzony wciśnięty w najciemniejszy zakątek studia, tak jak Nick Drake swój ostatni album – „Pink Moon”. Mieli tyle samo lat, kiedy umarli. Nick nagrał  28 piosenek i 4 miniatury instrumentalne, Robert 29 piosenek i trochę wersji alternatywnych… Obaj nie byli zbyt popularni za życia. Obaj są dziś postaciami niezwykle ważnymi dla historii muzyki. O obu krąży wiele legend związanych z niezwykłą techniką gry na gitarze. Obaj czekali na odkrycie jakieś 25 lat… Ja mam jednak wrażenie, że szczyt popularności Nicka Drake’a jeszcze przed nami…

„Man Behind The Sun: The Music Of Nick Drake”

Trochę Wam zazdroszczę.
Wśród osób czytających ten tekst znajdzie się wielu, fanów Grażyny, którzy o Nicku Drake’u usłyszą po raz pierwszy… Dla Was to będzie wielkie odkrycie. Słuchając tego albumu po raz pierwszy poznacie nie tylko niezwykły pomysł Grażyny na poezję Nicka Drake’a, ale też dowiecie się o istnieniu człowieka, którego debiut – „Five Leaves Left” porównywano do „Astral Weeks” Van Morrisona. Z pewnością jako fani Grażyny pozostajecie jej wierni od lat, macie już większość, jeśli nie wszystkie jej albumy. Teraz macie przed sobą niezwykłą podróż w świat jednego z największych poetów rocka w towarzystwie swojej ulubionej wokalistki…
Wśród Was jest też pewnie wielu fanów Nicka Drake’a, wypatrujących od lat każdej ciekawostki z nim związanej… Odkryjecie zatem niezwykłą wokalistkę, która pokaże Wam za chwilę swój własny świat, w którym znalazła miejsce na Wasze ulubione teksty. Ten album możecie śmiało postawić obok trzech płyt Nicka. Jest równie dobry, a moim zdaniem może nawet ciekawszy. Wam zazdroszczę nawet bardziej niż fanom Grażyny. Przed Wami nie tylko wyśmienita płyta, którą właśnie macie w ręku, ale również inne płyty Grażyny Auguścik, po które z pewnością sięgniecie już za chwilę…
Pomysł Grażyny na kompozycje Nicka Drake’a jest niezwykły. Nie bez przyczyny mało było w ciągu prawie 40 lat, jakie minęły od dnia śmierci Nicka, prób zmierzenia się z jego twórczością. To kompozycje i teksty niezwykle osobiste. Z jednej strony związane z ludzkimi emocjami, więc zawsze aktualne, z drugiej jednak trudne do zaśpiewania w innym miejscu i czasie przez innego wykonawcę. Większość z nich nie jest też łatwa muzycznie. Piosenek Nicka Drake’a nie da się po prostu zaśpiewać. Trzeba wejść w ich świat, zrozumieć je i odnaleźć w nich kawałek siebie. Czasem to inna emocja, niż ta, która bywa najważniejsza dla autora.
Wielu uważa, że Nick Drake to najsmutniejszy poeta współczesnej muzyki. Trzeba jednak użyć mocnych środków, żeby dotrzeć do duszy słuchaczy, poruszyć ich serca. Potrafił to Nick Drake 40 lat temu, być może wtedy był w tym najlepszy. Dziś potrafi to Grażyna Auguścik.
A ja ciągle mam wątpliwości, czy piosenki, które znajdziecie na „Ten Pieces of Drake” nie są lepsze od oryginału. Z pewnością są równie osobiste, wypełnione po brzegi emocjami, skłaniające każdego do refleksji, będąc jednocześnie ucztą muzyczną. To nie zdarza się w dzisiejszej za szybko zmieniającej się rzeczywistości zbyt często. Od „Ten Pieces of Drake” można się uzależnić, uważajcie…


Trzeba przyznać Rafałowi że potrafi pięknie pisać. Na dodatek jest jedną z niewielu, a może jedyną osobą w Polsce któa o Nicku Drake'u wie wszystko. Nie dość że pisze to jeszcze robi fantastyczne zdjęcia. Poniżej jego foty z koncertu Grażyny w Radiowej Trójce:
  Na zdjęciach od góry: Grażyna Auguscik, Matt Ulery - kontrabas, Rob Clearfield -  fortepian,, John Kregor - gitary, Jon Deitemyer - perkusja


niedziela, 21 października 2012

Nowa płyta i trasa koncertowa Grażyny Auguścik





Grażyna Auguścik – “Man behind the sun” – songs of Nick Drake

Premiera płyty: 13 listopada – dystrybucja EMI



Trasa koncertowa:

  3. listopada – Koszyce (Słowacja) – Kosice Jazz Festiwal - Historická
      radnica, Košice – 22:00
  4. listopada - Kraków – Kopalnia Soli w Wieliczce – Krakowskie Zaduszki    
     Jazzowe – 18:00
  5. listopada - Wilno (Litwa) – Kościół pod w. św. Katarzyny – 19:00
  7. listopada - Praga (Czechy) - Divadlo u hasicu – 19:30
  8. listopada – Szczecin – klub Rocker – 19:00
  9. listopada – Słupsk – Słupski Osrodek Kultury  – 19:00
10. listopada – Warszawa Studio im Agnieszki Osieckiej + transmisja na antenie Programu III Polskiego Radia   – 22:00

Skład zespołu:
Grażyna Auguścik - śpiew
Rob Clearfield -  fortepian, fortepian Fendera,  Wurlitzer
Matt Ulery - kontrabas
Jon Deitemyer - perkusja
John Kregor - gitary

 Grażyna Auguścik o swoim zespole:

To grupa młodych, utalentowanych muzyków, ciągle rozwijająca się i  doskonaląca swoje muzyczne umiejętności.  Studiowali  na wyższych uczelniach muzycznych w różnych częściach USA, ale obecnie wszyscy mieszkają w Chicago. Pracuję  z nimi od siedmiu lat i mogę powiedzieć, że dziś są dla mnie prawdziwymi muzycznymi  partnerami, uczymy się wzajemnie od siebie i inspirujemy. Matt, Rob, Jon maja swoje projekty, komponują, aranżują, są liderami swoich zespołów a jednocześnie współpracują z wieloma innymi muzykami.
Matt Ulery ma na swoim koncie 4 płyty autorskie, w tym ostatnią wydana przez wytwornie Dave Douglasa. Jon Deitemyer
nagrał autorska płytę rok temu. Od niedawna, wspólnie z Johnem Kregorem  grają w zespole  Patricii Barber. Rob Clearfield współpracuje również z muzykami ze sceny nowojorskiej.

                                                         
Grażyna Auguścik o swojej, autorskiej interpretacji piosenek Nicka Drake’a mówi: 

„Muzyka Drake’a wciąga. Kiedy po nią sięgniesz nie  możesz przestać jej słuchać. Po prostu uzależnia. Jest w  niej smutek i zniechęcenie, a jednocześnie tęsknota za miłością i wolnością. Odchodzenie i wracanie, walka dwóch światów: życia i śmierci. To piękna, pełna emocji muzyka, której  nie można się oprzeć. Nagrałam ją z  udziałem wspaniałych, młodych muzyków, którzy dziś  są w  wieku Nick Drake’a. Są oni  jednocześnie współautorami tej magicznej przygody. Cieszę się, że naszym nowym projektem przedłużamy trwanie  tej muzyki na następne pokolenia”.
 
Nick Drake - to brytyjski wokalista, gitarzysta i autor piosenek. Za życia nie zdobył dużej popularności i uznania. Rzadko koncertował, a jego występy były bardzo krótkie. Cierpiał na chorobliwą nieśmiałość, do tego stopnia, że w studio nagrywał odwrócony do ściany, by uniknąć spojrzeń innych. Permanentnie pogrążony w depresji i wątpiący w swój talent. Nagrał tylko trzy płyty. Ostatnią - Pink Moon (1972) nagrał w dwóch dwugodzinnych sesjach (obie zaczęły się o północy) jedynie w obecności dźwiękowca. Pink Moon, surowa i emocjonalnie ekshibicjonistyczna, jest uznawana za jego najlepszą płytę. Po jej nagraniu postanowił, że porzuci zawód muzyka.. Artysta coraz bardziej pogrążał się w depresji i pozostawał w kontakcie już tylko z najbliższymi przyjaciółmi.  W 1974 roku Drake powrócił na chwilę do życia i zajął się pisaniem materiału na nową płytę, ale w nocy z 24 na 25 listopada umarł z powodu przedawkowania antydepresyjnego leku Tryptizol. Do dziś nie wiadomo, czy było to samobójstwo, czy wypadek. Drake, nie doczekawszy sławy za życia, zyskał ją po śmierci. Doceniony za pełne poetyzmu i bólu teksty, łagodny głos i melancholijny urok muzyki stał się inspiracją dla wielu współczesnych artystów, takich jak muzycy R.E.M., Robert Smith, Brian Molko, Devendra Banhart, Beth Gibbons, Norah Jones, czy Brad Mehldau.